sobota, 8 września 2018

1 września - a gdyby tak......?


Myślę, że chwilę po zakończeniu obchodów rocznicy wybuchu II Wojny Światowej nie jest od rzeczy porozmawiać o wojnie. Jednak nie o tej sprzed ponad pół wieku, lecz o przyszłej. I może nie o tym, jak wygrać, lecz raczej, jak przeżyć. 

Jeśli ktoś uważa, że się wygłupiam, zwrócę mu uwagę, że corocznie nasze państwo (niezależnie od tego, która partia rządzi) wydaje sporo miliardów złotych na obronę narodową. Całkiem podobnie dzieje się w innych krajach. A zatem, zakładając elementarną racjonalność działania władzy, musimy przyjąć, że nie są to zbędne wydatki.  Stąd dosyć logiczny wniosek, że także Polska może być zaatakowana, chociaż może to się wielu z nas nie mieścić w głowie.

Co w związku z tym? Od razu uspokoję, że nie zamierzam wymądrzać się na tematy naszej strategii wojennej, zakupu uzbrojenia lub polityki kadrowej ministrów obrony narodowej. Zwrócę uwagę tylko na jedną rzecz – przygotowanie do wojny na poziomie najbardziej lokalnym, w naszym mieście i powiecie. Nie miejmy  złudzeń, że ewentualny konflikt nie będzie dotyczył nas - cywilów, tu gdzie żyjemy.  Dlatego podjęcie tego wątku uważam za uzasadnione. A i czas jest stosowny, bo przecież za chwilę wybory samorządowe. 

Moja generalna opinia – jest jednocześnie i nieźle, źle i fatalnie. Nieźle, bo właściwe służby np. Straż Pożarna są coraz lepiej wyszkolone i wyposażone. Źle, bo praktycznie nie istnieje Obrona Cywilna. Fatalnie, bo ludzie, którzy powinni mieć na uwadze sprawy, o których piszę, całkowicie wyparli ze swej świadomości istnienie zagrożeń. Po prostu uważają, że możliwość ich wystąpienia jest taka, jak inwazja kosmitów. Dlatego organizacyjnie, intelektualnie i mentalnie znajdujemy się całkowicie w czarnej dziurze. Zilustruję rzecz przykładami.

Na sesji Rady Powiatu poświęconej ocenie stanu bezpieczeństwa powiatowy komendant Państwowej Straży Pożarnej relacjonował, między innymi, przebieg akcji ratowniczej po zawaleniu się budynku mieszkalnego w Świebodzicach. Akcja przebiegła bardzo sprawnie, a brały w niej udział jednostki zawodowe i ochotnicze z terenu kilku powiatów. Zadałem pytanie, jak komendant ocenia możliwość skutecznej reakcji straży, gdyby kilka podobnych zdarzeń nastąpiło w jednym czasie. Poprosiłem też o opinię, ile lat i pieniędzy potrzeba, żeby straż uzyskała zdolności gaszenia kilku dużych  pożarów jednocześnie. Adresat pytania odpowiedział, że prawdopodobieństwo wystąpienia takich sytuacji jest znikome, więc nie przewiduje się ich. A w razie czego, można liczyć na pomoc odwodów z innych regionów województwa lub sąsiednich regionów. Dalsze dociekania, co w sytuacji, gdyby i tam zdarzyły się podobne dramaty, zostały przerwane przez innych radnych powiatowych. Zniecierpliwieni zakrzyczeli mnie tekstami w rodzaju, że szukam dziury w całym. Czyżby nie oglądali nigdy materiałów reporterskich z Syrii?

Komisja radnych, w której pracuję miała spotkanie w powiatowym sztabie zarządzania kryzysowego. Odpowiedzialni za poszczególne sfery jego działania referowali powierzone im zakresy obowiązków.  Zapytałem, czy sztab jest przygotowany do reakcji na wypadek aktu terroru polegającego na skażeniu wody w świdnickich wodociągach. Spowodowałem u zebranych stan osłupienia i konsternacji. Zgodnie spojrzeli na mnie z politowaniem, a potem wytłumaczyli, że zajmują się jedynie poważnymi rzeczami i nie zawracają sobie głowy fantazjami. A za dostawy wody odpowiada miejska spółka, a nie starosta powiatu. Czy tylko mnie takie tłumaczenie nie uspokaja? 

Wicestarosta opowiadał mi o planach budowy boiska sportowego na terenie II LO w Świdnicy. Okazało się, że przy okazji zlikwidowane będzie ukrycie przeciwlotnicze zbudowane jeszcze przez Niemców. Podobne niedawno skasowało miasto, modernizując skwer na pl. Drzymały.  Zapomniane od lat obiekty były w złym stanie technicznym – to fakt. Na dodatek powie ktoś, że takie zabezpieczenia są anachronizmem w czasach bomby atomowej. A ja się zastanawiam, czy w miejsce wyburzonych schronów powstał choćby wstępny projekt nowych? A może nie trzeba budować, bo mamy ich bez liku?  Przypomniały mi się relacje z Donbasu, gdzie ludzie szukają jakiegokolwiek ukrycia przed ostrzałem. 

Biorąc to wszystko pod uwagę, sadzę, że warto 1 września oddawać honory kombatantom, organizować  uroczyste zmiany wart i w uniesieniu recytować patriotyczną poezję. Tydzień później wszystko to powinno jednak ustąpić refleksji, a gdyby tak………..? Bynajmniej nie po to, by szerzyć wojenną psychozę, lecz by w chwili próby móc ocalić więcej istnień. Nie spodziewam się, żeby ta problematyka była szczególnie popularna w okresie samorządowej kampanii wyborczej. Jestem jednak przekonany, że ktokolwiek zostanie w tych wyborach zwycięzcą, nie powinien uciekać od przedstawionego problemu. Tym bardziej, że cokolwiek sensownego uda się zrobić, przyda się także w czasie pokoju.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz