niedziela, 26 stycznia 2020

SRON, nie mylić z WRONą.


Wśród wielu komentarzy po piątkowej uchwale Sądu Najwyższego w sprawie systemu sądownictwa za najtrafniejszy uznaję ten:
„Sądowa Rada Ocalenia Narodowego !!!!!!!! I ten S R O N wprowadza swoją niezawisłą i niezależną władzę na terenie całego kraju ! Od 23.01.2020 nieważne są: Konstytucja, sejm, rząd, TK i Prezydent, nowy KRS i oczywiście Izba Dyscyplinarna przy SN !!!!!!!! ”.

Znalazłem go w Internecie. Nie wiem, jaką wiedzą prawniczą dysponuje autor, ale według mnie, trafił w sedno. To, co można tłumaczyć posługując się skomplikowanym słownictwem, przywołując liczne paragrafy i artykuły, wyłuszczył bardzo prosto. Otóż, pięćdziesięciu sędziów, praktycznie nie podlegających weryfikacji społecznej, uzurpuje sobie prawo bycia ponad prawem oraz innymi organami państwa, które podlegają cyklicznej ocenie przez wyborców. Kością niezgody jest przekonanie  członków SRON, że niedopuszczalne jest wykonywanie funkcji sędziego przez tych z nich, których powołanie poprzedzone było pozytywną opinią obecnej, a nie poprzedniej Krajowej Rady Sądownictwa. 

Dlaczego to niedobrze? Bo od dwóch lat KRS jest wybierany przez Sejm, a nie jak wcześniej, wyłącznie przez samych sędziów. To zdaniem SRON automatycznie powoduje brak bezstronności nowych sędziów.  Czy są na to dowody? Czy sędziowie rozpoczynający swą pracę w minionych dwóch latach gorzej wypełniają swe obowiązki od starszych stażem? Nie ma doniesień potwierdzających prawdziwość takiej oceny, a zapewne totalna opozycja nagłośniłaby z lubością każdy taki przypadek. Czy nominacje KRS wybieranej przez Sejm, którego skład zmienia się  w zależności od wyniku ogólnonarodowych wyborów, są gorsze od nominacji KRS kreowanej jedynie przez środowisko ludzi nieusuwalnych z urzędu, a przez to mogących mieć za nic ocenę wystawianą im przez społeczeństwo? (w zoologii nazywa się taki stan chowem wsobnym lub kojarzeniem krewniaczym). Nie da się tego udowodnić. I kto miałby prawo tak twierdzić – sędziowie powołani na urząd jeszcze w czasach komunistycznej dyktatury? Czy SRON do tego stopnia nisko ocenia sędziów, że przypisuje im uległość mitycznym  naciskom polityków? Co w takim razie powie o nominacjach byłej KRS dla tych, którzy bez żadnego związku z polityką sprzeniewierzali się sędziowskiemu ślubowaniu i do dzisiaj objęci są parasolem ochronnym nadzwyczajnej kasty?

W swej uchwale SRON uznała, że demokratycznie wybrane Sejm i Senat nie mogą ustalać ustawowych zasad wyboru KRS i struktury Sądu Najwyższego, wybrany w powszechnych wyborach Prezydent RP nie może powoływać sędziów,  a wyłoniony przez konstytucyjne organy Trybunał Konstytucyjny nie może rozstrzygać sporów kompetencyjnych wywołanych przez SRON. Jego zdaniem, jedynie ona sama nie jest związana żadnymi ograniczeniami. SRON podjęła uchwałę i wszyscy muszą się jej nieodwołalnie podporządkować!? Czy to wszystko stało się w imię walki o niezawisłość sądów? Teoretycznie, tak. A ja sądzę, że przede wszystkim chodzi o władzę. 

Po pierwsze, władzę w SN. W kwietniu kończy się kadencja prezes SN Małgorzaty Gerdsdorf. Jej następca będzie wybrany przez Prezydenta RP spośród kandydatów wyłonionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. Dlatego SRON „zdelegalizował” Izbę Dyscyplinarną, Izbę kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, a także część Izby Cywilnej. Chodzi o uniemożliwienie wyłonienia jakiegokolwiek kandydata spoza nadzwyczajnej kasty. W takiej sytuacji prezydent będzie mógł wybierać pomiędzy panią Gersdorf i jej replikami, dzięki czemu, ich zdaniem, nareszcie zatriumfuje demokracja. 

Po drugie, o władzę w państwie. Totalna opozycja w kolejnych czterech wyborach zaliczyła totalny łomot i również w tegorocznych wyborach prezydenckich ma umiarkowane szanse. Dlatego przyjęła metodę wzbudzenia totalnego chaosu prawnego (łącznie z kompletnie niepolitycznymi sprawami sądowymi dotyczącymi tzw. szarych obywateli) i zwalenia winy na rządzących w myśl zasady – miało być lepiej, a jest gorzej. Inną formą stosowania zasady „im gorzej, tym lepiej” jest deprecjonowanie Polski na arenie międzynarodowej, łącznie z prowokowaniem negatywnych dla nas konsekwencji finansowych. Unia Europejska chętnie podejmuje tę grę, bo w interesie dominujących państw „starej unii” jest stępienie pazurków rządowi PiS. Jego winą w oczach Brukseli jest niezgoda na przypisaną nam rolę  ubogiego krewnego. Nawet jeśli PiS popełnia błędy, jest nieskuteczny, brakuje mu kadr i pomysłów, jest niebezpieczny dla ukształtowanego od lat podziału na centrum decyzyjne i peryferie europejskie.  

Jeśli ktoś twierdzi, że Komisja Europejska ingeruje w nasze sprawy z powodu umiłowania praworządności, niech przypomni sobie dotychczasowe niezliczone przypadki skrajnego cynizmu wykazywanego wobec braku praworządności w wewnętrznych i zewnętrznych relacjach wiodących państw unijnych. A jeśli ktoś sądzi, że zaangażowanie unijnej biurokracji lub obcych państw nie powoduje osłabienia naszej suwerenności, jest człowiekiem „wielkiej wiary”.  Mniej więcej takich rozmiarów, jak „wiara” niektórych z 1792 roku, że słuszne było wołanie o pomoc carycy Katarzyny II , gdyż ówczesny sejm  „….przywławszczywszy sobie władzę prawodawczą,….. połamał prawa kardynale, zmiótł wszystkie wolności stanu szlacheckiego…”  

I dlatego, choć określenie „SRON” jest ironicznym nawiązaniem do działania niesławnej pamięci Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego z okresu stanu wojennego (pogardliwie WRONa), nie ma się z czego śmiać. Przeciwnie, jeszcze Polska zapłacze z powodu SRON. Niestety.


piątek, 11 października 2019

Błogosławieni cisi?


Jakoś tak jest, że podczas kampanii wyborczej uwaga koncentruje się na posłach, którzy najbardziej zabiegają o własny lans więc najgłośniej się chwalą, najwięcej obiecują, najczęściej biegają do mediów, wyjątkowo perfidnie wbiją komuś wbijają szpilę. Zdecydowanie w cieniu są ci, którzy po prostu wytrwale, sensownie wykonują swe obowiązki w Sejmie. I żeby było jasne – powyższe uwagi dotyczą posłów wszystkich ugrupowań.

Piszę o tym, gdyż lokalny portal  opublikował zestawienie aktywności posłów w mijającej kadencji. Nie jestem zaskoczony (bo znam bardzo dobrze człowieka), że najlepiej wypadł w tym porównaniu Wojciech Murdzek.  Inna rzecz, że przytoczona statystyka wcale nie mówi wszystkiego o solidności jego pracy. Bo wszakże robi wrażenie frekwencja podczas głosowań  (ponad 98 %) oraz ilość złożonych interpelacji i zapytań (łącznie 250) , ale jeszcze ważniejsza wydaje mi się wiedza, czym merytorycznie się zajmował. A współtworzył szczególnie ważne i nader skomplikowane, ustawy dotyczące np. przedsiębiorczości i zamówień publicznych. Te sprawy nie rozpalają namiętności większości rodaków, choć w ogromnym stopniu wpływają na stan Polski, są wręcz warunkiem jej rozwoju. Wojciech Murdzek kilkukrotnie był sprawozdawcą projektów przed całą Izbą. 

Znamienny jest także jego udział w komisji śledczej badającej  nadużycia w dziedzinie podatku VAT. Posła nie zapamiętamy, jako kogoś zasypującego pytaniami przesłuchiwanych świadków. Natomiast, mało kto wie, że bez niepotrzebnego rozgłosu uchronił on komisję przed paraliżem działania. Do analizy dziesiątków tysięcy stron dokumentów zaproponował wykorzystanie wymyślonego przez siebie sposobu ich informatycznej obróbki. 

O taktownym nie afiszowaniu się ze swym zaangażowaniem sprawy lokalne nie będę pisał. Bo nie jest przecież tajemnicą, że skuteczny lobbing na rzecz "naszych" problemów był faktem.  Nieco szerzej media donosiły o tym przy okazji tematów drogowych oraz wywalczenia pieniędzy na renowację świdnickiej katedry.

Piszę o tym, krótko przed ciszą wyborczą, gdyż sądzę, że warto się zastanowić, przy kim postawimy krzyżyk na karcie do głosowania. Możemy wybrać osobę najczęściej pojawiającą się w mediach, której twarz najczęściej patrzy na nas z banerów. Możemy zdecydować się także na poparcie kogoś, kto jest niezbędny, aby Sejm RP nie był tylko areną oratorskich popisów, lecz wykonywał swe podstawowe zadanie- uchwalał sensowne ustawy. 

Ja zdecydowanie wybieram te druga opcję. Dlatego będę głosował na Wojciecha Murdzka.

piątek, 27 września 2019

O miłości BMS. Głównie własnej.


W Świdnicy odbył się wiec wyborczy, którego centralną postacią był premier Mateusz Morawiecki. Jak to bywa w każdym miejscu w Polsce przy takich okazjach, opowiadał o dokonaniach  PiS i wynikających z tego korzyściach dla lokalnej społeczności. 

Słowa  premiera skrytykowała prezydent Świdnicy Beata Moskal-Słaniewska. Rozumiałbym ją, gdyby ograniczyła się do wypunktowania błędu przy podawaniu nazwy ulicy, której remont jest współfinansowany przez rząd. Nawet byłbym rad, że nieco utarła nosa mądralom z „warszawki”, którzy przygotowując swego szefa do wystąpienia, odwołali się do własnej (nie)wiedzy, zamiast polegać, na przykład, na znajomości rzeczy przez kandydującego do Sejmu obecnego posła, a wcześniej długoletniego prezydenta miasta Wojciecha Murdzka.  

Niestety, prezydentka z SLD zamiast drobnego wytyku sformułowała totalną krytykę. Jej sens jest taki: rządzący PiS jest głuchy na potrzeby świdniczan i nic dobrego dla nas się nie wydarzy, a jeśli nawet cokolwiek uzyskamy, to wyłącznie dzięki aktywności perfekcyjnej prezydentki i jej umiejętności współpracy z innymi. No i cóż powiedzieć? Chyba to, że jej megalomania sięgnęła szczytów. Przykład? Proszę bardzo.

Według BMS, dotację na renowację katedry w wysokości 17 mln zawdzięczamy jej wezwaniom, a nie zabiegom parlamentarzystów i ministrów z PiS. Ich starania skwitowała słowami „dobrze, że w końcu”, usiłując wmówić niezorientowanym, jakoby w tej sprawie faktyczną moc sprawczą miała jej korespondencja z parlamentarzystami. Zresztą, to nie pierwszy raz. Rok temu w rezultacie zgodnych starań posłów Michała Dworczyka, Anny Zalewskiej i Wojciecha Murdzka  wpisano katedrę na tzw. listę prezydencką zabytków. W rezultacie udało się pozyskać 1.5 mln wsparcia. Wtedy BMS także sugerowała publicznie, że to jej zasługa, bo napisała list… Jakie realne znaczenie mają jej wystąpienia doniosły lokalne media w tym tygodniu.  Okazało się, że zamiast niezbędnej modernizacji przebiegającej przez miasto drogi krajowej, jej zarządca zlikwidował istniejący od lat żywopłot, w części przynajmniej ograniczający negatywne oddziaływanie arterii. Faktycznie, wszyscy stają na baczność otrzymując pismo od BMS! 

Zresztą o drogach w wystąpieniu prezydentki było więcej. Zdecydowanie zarzuciła premierowi  nieprawdę, że coś się wreszcie ruszyło w sprawie włączenia Świdnicy w system dróg ekspresowych. Ogromna jest w ostatnim czasie ilość informacji udowadniających, że nie miała racji. Odsyłam do nich zainteresowanych.

Spory tupet wykazała także BMS sugerując, że miasto świetnie sobie radzi „bez łaski” ze strony rządzących w sprawie dróg lokalnych.  Niesamowitym osiągnięciem jest, według niej, zdobycie w tym roku 3.7 mln na przebudowę ul. Kraszowickiej. Tyle tylko, że w tym samym czasie liczne samorządy skutecznie pozyskały dofinansowanie na kilka zadań. Zapewne dla świdniczan najważniejsze są inwestycje na terenie naszego powiatu. W 2019 uzyskał on w ramach rządowego programu łącznie prawie 8 mln zł na pięć inwestycji. Dlaczego taka ilość, choć przez lata obowiązywała zasada: jeden samorząd – jedna droga? Dlatego, że rząd i popierająca go większość sejmowa z PiS zwielokrotnili środki na te cele.

I cóż z tego – BMS wzrusza ramionami z poczuciem wyższości, strzelając focha w kierunku urzędującego ( prawdopodobnie także przyszłego) premiera. Przecież, jak zauważyła, on oraz inne „pisiory” zaśpiewały podczas wiecu tylko dwie zwrotki Mazurka Dąbrowskiego. A za jej rządów w Świdnicy śpiewa się wszystkie cztery. Bo przecież nikt tak nie kocha Świdnicy i Polski jak BMS oraz  popierani przez nią kandydaci na posłów z SLD i Platformy. I nikt też bardziej nie kocha prezydentki niż ona sama.