sobota, 17 sierpnia 2019

Róbcie miłość - SLD na ambonie.


Szperałem w Internecie, wyszukiwałem teksty piosenek. Natrafiłem na takie słowa:
Pan nie jest moim pasterzem
A niczego mi nie brak
Pozwalam sobie i leżę
Jak zwierzę
I chociaż idę ciemną doliną
Zła się nie ulęknę
I nie klęknę
Pan nie prowadzi mnie
Sama prowadzę się
Jak chcę, gdzie chcę
Pan nie prowadzi mnie
Sama prowadzę się własną drogą
Zawsze obok

Zwróciłem na nie uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to wybitnie konfrontacyjna wobec oryginału parafraza bardzo znanego Psalmu 23. Po drugie, jej autorką jest Maria Peszek, której twórczość postanowiła w ostatnich dniach spopularyzować Beata Moskal Słaniewska prezydent Świdnicy z ramienia SLD. Zrobiła to, publikując na FB manifest pt. ”Nie ma mojej zgody!”

Skąd ta nagła potrzeba promowania artystki znanej ze skandalizujących prezentacji? Z rozczarowania. Otóż, BMS wybrała się 15 sierpnia do, jak pisze, „ulubionej katedry” i podczas mszy w intencji Ojczyzny wysłuchała kazania. Tak na marginesie, protekcjonalne określenie „moja ulubiona” bardziej pasuje np. do torebki, niż do zawierającej pierwiastek sacrum katedry. Skąd wynika rozczarowanie? „Nie takiego przekazu oczekiwałam” – pisze prezydent i dalej: „zamiast słów o pokoju, tolerancji, wzajemnym zrozumieniu usłyszeliśmy atak”. Polegał on na przypomnieniu faktów agresji aktywistów LGBT wobec Kościoła, profanowaniu symboli wiary itp. W rezultacie „dobry świąteczny nastrój opuścił mnie na dłuższą chwilę” – wyznała. A jako remedium na niepotrzebne słowa kapłana postuluje hasło Marii Peszek: „Róbcie miłość, nie wojnę”. 

Pełen chrześcijańskich uczuć wobec BMS, spieszę z wyjaśnieniem i zarazem pocieszeniem,  że raczej nie powinna odczuwać deficytu miłości podczas mszy św. Jej sednem jest Eucharystia, określana czasem jako „Ofiara Doskonała” będąca wyrazem bezgranicznej miłości Boga do człowieka, a tym samym  źródłem miłości, prawdy i piękna we wszystkich relacjach międzyludzkich. Z wszechogarniającej miłości Boga nikt nie jest wyłączony, nawet jeśli głosi poglądy ewidentnie sprzeczne z nauczaniem Chrystusa. To jednak nie oznacza akceptacji tych poglądów. Dlatego wykluczone jest zastąpienie homilii głoszonej z ambony ideologią pani Peszek, która twierdzi choćby, że "aborcja powinna być legalna, bezpłatna i dostępna zawsze wtedy, kiedy jest konieczna"! 

Inną przyczyną, dla której słabym pomysłem jest powoływanie się na autorytet tej piosenkarki podczas Święta Wojska Polskiego są słowa jednej z piosenek:
nie oddałabym ci polsko
ani jednej kropli krwi
Sorry Polsko
sorry Polsko
sorry Polsko
wybacz mi
Bez względu na to, jak bardzo pragniemy pokoju, rocznica Bitwy Warszawskiej raczej skłania do myślenia o gotowości poniesienia ofiary (oby nie daremnej lub niepotrzebnej), niż do przesłania proponowanego na ten dzień przez BMS: „tolerancja, otwartość, rozmowa”.

Gdyby cała rzecz dotyczyła jedynie niefortunnego w danym czasie i miejscu promowania produktu popkultury, nie warta byłaby czasu poświęconego na czytanie postu. Moim zdaniem jest w tym jednak coś więcej. Pewnie nie tylko ja pamiętam, że w czasie naszych zmagań z „czerwoną zarazą”, jej działania była zróżnicowane. Np. Jerzy Urban z największym cynizmem i brutalnością „walił”  propagandową pięścią w Kościół i niepokornych kapłanów, a inni specjaliści od manipulacji opowiadali dyrdymały o porozumieniu, zgodzie narodowej, przyjaznej dla człowieka ideologii komunizmu i naukowo udowodnionej konieczności dziejowej. Obecnie, gdy zagraża nam „tęczowa zaraza” jest całkiem podobnie. Jakaś „Drag queen” zarzyna kukłę biskupa Jędraszewskiego, a inni funkcjonariusze zarazy usiłują zainfekować nas w bardziej łagodny sposób. Opowiadają o rzekomej dyskryminacji, potrzebie uznania odmienności, zagrożeniu faszyzmem i homofobią, a przy tym niepostrzeżenie zmieniają znaczenie słów, powodując, że niejednokrotnie nie potrafimy bronić naturalnego porządku rzeczy. Nierzadko z obawy przed środowiskowym ostracyzmem boimy się nazwać po imieniu dewiacje.  Tym bardziej, że w odniesieniu do nich coraz częściej używa się słowo „orientacja”.

Właśnie w takim kontekście oceniam wystąpienie BMS. Uważam, że podjęta przez nią próba strofowania, jak napisała, „ulubionego księdza” za słowa prawdy nie jest niczym innym niż wyrachowanym  usiłowaniem narzucania nam katolikom, jakimi treściami mamy żyć, co myśleć, co głosić w Kościele. Wiem, że jest całkiem sporo lemingów, które chłoną ten fałsz, a jeszcze więcej ludzi, którzy są zwyczajnie zagubieni podczas trwającej batalii. Ponieważ sporo było o śpiewaniu, polecę ich uwadze refren  piosenki, która wpadła mi w ucho podczas tegorocznej wędrówki na Jasną Górę:
Nie mądrość świata tego
Lecz Pana ukrzyżowanego
Głosimy aż przyjdzie znów.
Odnoszę te słowa jako zadanie, przede wszystkim, dla siebie. Sądzę, że nie jestem sam.