niedziela, 25 lipca 2010

Uwaga, próchnożercy skubią!

Czy wie ktoś co to takiego Cerambyx credo lub Osmoderma eremita ? Nie? Trudno, podpowiem. Są to owady: kozioróg dębosz (respect! – największy wśród kózkowatych) i pachnica dębowa. Polskie nazwy także z niczym się nie kojarzą? A mnie owszem, od poniedziałku są już dobrze znane. Wszystko za sprawą uprzejmego pisma, jakie otrzymałem od Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska we Wrocławiu (skrót RDOŚ).

Pan dyrektor, jako życzliwy urzędnik zatroszczył się o dobre ułożenie współdziałania instytucji, którą kieruje z samorządami. W liście adresowanym do wójtów, burmistrzów i prezydentów miast poprosił o przestrzeganie zaproponowanych przez siebie reguł postępowania w przypadku, gdy samorządy będą chciały usunąć drzewo rosnące w pasie drogowym. Podany został szczegółowy spis dokumentów, jakie powinny być przekazane w takim przypadku do RDOŚ. Między innymi, gdy zamierzamy wyciąć drzewo stanowiące potencjalne siedlisko wymienionych owadów, powinniśmy dysponować stosowną ekspertyzą entomologiczną, ponieważ gatunki te podlegają specjalnej ochronie. Czym zasłużyły sobie na tak wielki szacunek? Żeby się dowiedzieć sięgnąłem do Wikipedii i już wszystko jasne. Ich wyjątkową zasługą jest to, że żrą próchno!

Wydaje mi się, że to niezbyt wygórowane warunki, żeby cieszyć się specjalnymi względami. To jest chyba wręcz niesprawiedliwe w stosunku do mrówek, pszczółek i innych stworzeń powszechnie uznanych za pożyteczne. Ale ponieważ nie jestem ekspertem, nie wypowiadam się kategorycznie. Być może dla przetrwania naszej cywilizacji próchnożercy są wręcz absolutnie niezbędni? Problem polega jednak na tym, że troszcząc się o te owady, w konsekwencji chronimy także spróchniałe drzewa. Im bardziej spróchniałe, tym bardziej cenne dla kozioroga, ale tym groźniejsze dla ludzi. Zwłaszcza, jeżeli znajdują się tuż przy drodze, a tego właśnie dotyczy pismo, które otrzymałem.

Ten dylemat nie jest jednak najważniejszym powodem, dla którego piszę o wystąpieniu RDOŚ do samorządowców. Podjąłem ten wątek, ponieważ list pana dyrektora zawiera znamienną informację. Okazuje się, że w maju Sejm RP znowelizował ustawę o ochronie przyrody. Między innymi wprowadził obowiązek uzgadniania z RDOŚ zezwoleń na usunięcie drzew w obrębie pasa drogowego. Konsekwencje tego zapisu są następujące. Dotychczas, jeśli w Świdnicy jakiemuś drzewu ze starości groziło przewrócenie się na jezdnię lub chodnik, albo niebezpiecznie zasłaniało przejście dla pieszych, zarządca drogi występował do prezydenta o zgodę na wycięcie. Taki wniosek analizowano na miejscu i podejmowano rozsądną decyzję. Przypomnę, że w marcu rozważana była wycinka kilkudziesięciu lip przy ul. Westerplatte. Zgodzono się na usunięcie trzech (chyba dobrze pamiętam). Można dyskutować, czy o jedną za dużo, czy o dwie za mało. Ale czy jakikolwiek racjonalny argument przemawia za tym, że anonimowi urzędnicy we Wrocławiu trafniej ocenią sytuację i lepiej rozstrzygną sprawę niż my sami w Świdnicy? Wątpię.

Wiosną, z okazji obchodów dwudziestolecia samorządu terytorialnego, najważniejsi politycy PO, PiS, SLD i PSL wygłaszali frazesy na temat historycznej roli gmin w transformacji ustrojowej. W tym samym czasie posłowie, senatorowie i Bronisław Komorowski podpisujący ustawę doszli do zgodnego wniosku, że prezydenci, burmistrzowie i wójtowie mają za mało rozumu, żeby decydować o przydrożnych drzewach. W rezultacie wszystkie wnioski dotyczące takich spraw wędrują z każdej gminy do wojewódzkich siedzib RDOŚ, a stamtąd płyną w Polskę odpowiedzi lub rozpoczyna się bardziej obszerna korespondencja.

Gdy próbuję przemnożyć niezbędne do tego kartki papieru razy czas, kilometry, etaty i złotówki z dużo większą sympatią myślę o chrząszczach próchno żernych. Może jedzą byle co, ale czy pulpety, leniwe i ruskie z sejmowej restauracji są lepsze? (O kurcze, ale mi się napisało!) Poza tym efekty żerowania tych owadów nie są może takie złe w porównaniu z dorobkiem obecnych parlamentarzystów. A jakby nie liczyć, zapewnienie ochrony żukom o wiele mniej kosztuje niż utrzymanie towarzystwa, które żyje najwyraźniej na innej planecie. Na pewno nie obywatelskiej, samorządowej.

A żeby napisać także coś optymistycznego, na koniec jasno stwierdzę, że pismo dyrektora wrocławskiego RDOŚ do samorządowców jest, według mnie, dobrym ruchem. Niezależnie od obowiązującego prawa, wyrażona przez niego chęć zgodnej współpracy jest cenna. Jestem przekonany, że rozsądni ludzie potrafią znaleźć wspólny język w każdych okolicznościach.

wtorek, 20 lipca 2010

Świdnica lepsza niż stolica

I jak tu nie kochać Świdnicy? Jak nie przedkładać Polski powiatowej nad Polskę metropolitalną? Po raz kolejny zadaję sobie te pytania po zapoznaniu się z doniesieniami medialnymi z minionego weekendu.

Świdnica – Zlot Honda Gold Wind Club of Poland. W mieście pojawiło się około 300 motocykli z wielu krajów Europy. W ramach imprezy w piątkowy wieczór w Rynku odbyła się Parada Świateł, a w sobotnie południe Parada Narodów. Duże zainteresowanie mieszkańców. Nawet, jeśli nie we wszystkie gusty trafiały kolorowe światełka i inne gadżety, w które wyposażone były luksusowe maszyny, nie stanowiło to problemu. Miłośnicy tego stylu zachwycali się, inni pozostawali obojętni lub pokpiwali sobie z hollywoodzkiego stylu maszyn. Tak, czy inaczej była sympatyczna atmosfera, luz i bezpretensjonalna, fajna zabawa.

Warszawa – podobno też było kolorowo, grała muzyka i trwała zabawa, której najjaśniejszą gwiazdą był, jeśli wierzyć gazetom, poseł SLD Ryszard Kalisz. Impreza miała nazwę EuroPride. Była to defilada homoseksualistów, lesbijek i transwestytów, którzy postanowili publicznie afirmować swe preferencje seksualne. Siły tzw. postępu, w tym politycy lewicy umilili czas warszawiakom, wśród których nie wszyscy byli zachwyceni propozycją „kochających inaczej”. Dlatego w powietrzu furczały latające jajka i plastikowe butelki, a nawet kamienie. Interweniowała policja. Było bardzo wielkomiejsko, wręcz światowo, bo podobno urządzenie tej hucpy stanowi wielki zaszczyt dla stolicy.

Skoro mogę wybierać, to zdecydowanie wolę, gdy mrugają do mnie kolorowe diody w motocyklu Honda, niż „chłopcy” w kolorowych, jedwabnych pończochach. Sadzę, że podobnie uważa zdecydowana większość świdniczan, którzy, jestem pewien, nie zamieniliby udziału w naszej weekendowej paradzie motocykli na warszawską paradę odmieńców. W tym miejscu mógłbym powtórzyć, że Świdnica lepsza niż stolica i zakończyć pisanie. Pozostaje jednak niepokojące pytanie o przyszłość. Choć dzisiaj wydaje się to czystą abstrakcją, warto się zastanowić, co będzie, gdy komuś przyjdzie do głowy urządzić w naszym Rynku podobne widowisko, jak to warszawskie. Dlaczego taka perspektywa, jakkolwiek dosyć odległa, wydaje mi się prawdopodobna? Oto uzasadnienie.

Albert Camus sformułował w 1956 roku bardzo prowokacyjną tezę: „Dla opisania człowieka współczesnego wystarczy jedno zdanie – cudzołożyli i czytali gazety.” Pierwszy człon sformułowania wydaje się łatwiejszy do wytłumaczenia. Ale co z tymi gazetami? Mam swoją hipotezę. Wydaje mi się, że wybitny pisarz wyraził swą intuicję o tym, jak bardzo współczesna cywilizacja kształtuje powszechne opinie za pomocą presji części mediów. W efekcie stałego ich nacisku, powstaje pesymistyczne wrażenie, że zniknie krytycyzm i zdolność trzeźwego osądu rzeczywistości. Człowiek po prostu przestanie samodzielnie myśleć i będzie mu można wmówić wszystko lub prawie wszystko. W dziedzinie obyczajowej także. A on nie będzie już miał możliwości zauważenia, że to, co nienormalne stało się narzuconą normalnością. Będzie „czytał gazety”, żeby zdobyć jakieś moralne lub „naukowe” uzasadnienie dla nicości, którą być może będzie się brzydził, jednak w której będzie się coraz bardziej pogrążał.

Żeby trzymać się weekendowych wydarzeń – impreza EuroPride podobno miała na celu protest przeciwko brakowi tolerancji i panującej dyskryminacji mniejszości seksualnych. Ale tolerancję coraz częściej postępowy świat rozumie w ten sposób, że np. większość może tylko popierać ekscesy mniejszości lub siedzieć cicho. Nie wolno większości protestować, bo w ten sposób popełnia właśnie zbrodnię braku tolerancji lub posługuje się „językiem nienawiści”. W części europejskich krajów jest to czyn niedopuszczalny. Dlatego może trudno się dziwić, że obecna prezydent Warszawy nie zaryzykowała, jak 5 lat wcześniej Lech Kaczyński, odmowy zgody na przemarsz gejów. A mimo tego, nie uniknęła zarzutu dyskryminacji! Widziałem w telewizji jak poseł Jerzy Wunderlich z SLD tłumaczył, że przejawem dyskryminacji było to, że Hanna Gronkiewicz-Waltz, wzorem prezydentów innych europejskich miast, nie zgodziła się kroczyć na czele pochodu. Czy bez ideologicznego bombardowania mediów, komukolwiek rozsądnemu przyszłaby do głowy tak absurdalna teza?

Inny przykład. W lutym dowiedzieliśmy się, że dwie sejmowe komisje zaaprobowały zmodyfikowane zapisy w Europejskiej Karcie Społecznej Rady Europy. Całemu Sejmowi RP zarekomendowano między innymi wykreślenie pewnego „nieludzkiego” zakazu obowiązującego w Polsce od 1935 roku. Dotyczył on pracy kobiet na przodku w kopalni. Jeśli wszystko pójdzie po myśli postępowców, wkrótce panie zasiądą za sterami kombajnów węglowych w najbardziej niebezpiecznych wyrobiskach. I pewnie powinny cieszyć się z tego osiągnięcia, które według lewicy także jest przezwyciężeniem dyskryminacji. Zdębiałem słysząc w radio uzasadnienie wygłoszone przez posłankę SLD: „Nadmiar ochrony także jest dyskryminacją”! Czy bez stałej propagandy robiącej wodę z mózgu, można zgodzić się z takimi idiotyzmami? Wątpię.

Ale ponieważ podobnych przykładów można znaleźć więcej, oczywiste jest, że nie są one elementami przypadku, lecz konsekwentnie prowadzonej indoktrynacji społeczeństwa. Wpływowa europejska lewica najwyraźniej znudziła się walką o typowe zdobycze socjalne. Marzy jej się realizacja celów bardziej ambitnych – całkowita przebudowa świadomości społecznej. I to wcale nie są to „strachy na Lachy”. Są kraje, w których to się już właściwie dokonało. Choćby Hiszpania, Belgia, Holandia. Nie miejmy złudzeń. Jeżeli w niektórych państwach dopuszcza się już adopcję dzieci przez pary homoseksualne lub eutanazję, do Polski ta fala także dotrze. Metoda działania pozostanie prawdopodobnie ta sama. Dążyć się będzie do stępienia poziomu wrażliwości społecznej i obniżenia poziomu odporności ludzi na absurdalne roszczenia poprzez oswajanie ich z różnymi przejawami „nowej cywilizacji”. Stopniować będzie się tylko radykalizm swych nieuzasadnionych żądań. Ich zwiastunem są parady w imię równości i tolerancji. Jednak na tym się nie skończy. Wszak lider SLD Grzegorz Napieralski nie ukrywa swej fascynacji hiszpańskim premierem Zapatero.

Dlatego dotychczasowe próby promowania pewnego rodzaju lewicowych idei przejdą nieuchronnie z wielkich miast do Polski powiatowej. Pod takimi sztandarami lewica nie wystąpi jeszcze w najbliższych wyborach samorządowych. Jednak za cztery lata, jestem pewien, że ta problematyka będzie obecna w kampanii wyborczej na każdym poziomie administracji. Możemy się bardzo zdziwić, gdy parada motocyklowa w 2014 roku, zbiegnie się w czasie z mityngiem transwestytów, podczas których jacyś kandydaci lewicy na radnych adorować będą przystojnych dżentelmenów ubranych w damskie ciuszki. Chyba, że ponad różnicami zdań w wielu sprawach świdniczanie zgodzą się, że w tej dziedzinie niech lepiej pozostanie, jak jest dzisiaj – Świdnica lepsza niż stolica.

środa, 14 lipca 2010

Oj, dzieje się, mimo upałów

Właśnie wróciłem z krótkiego urlopu na Kaszubach i byłem ciekaw, co wydarzyło się pod moją nieobecność. Najpierw zaglądnąłem na kilka świdnickich placów budowy. Dla ścisłości to najpierw budowy „zaglądnęły” do mnie. Kamienica, w której mieszkam praktycznie odcięta jest od świata wykopami w ramach przebudowy pl. św. Małgorzaty. Krótko mówiąc, doświadczamy wraz z sąsiadami takich kłopotów, jakie jeszcze niedawno były udziałem mieszkańców innych części placu. Ale da się przeżyć. Zwłaszcza, że ukończone już elementy inwestycji dają wyobrażenie o końcowym efekcie. Powinien być znakomity. Dlatego, chociaż jeszcze przez tydzień mam wolne i mógłbym dłużej pospać, z absolutnym spokojem przyjmuję rozpoczynający się od godz. 6 rano hałas pracujących maszyn. A przyznać trzeba, że tempo robót robi wrażenie. Dlatego wielki szacunek dla pracowników, którzy w takim upale dają radę tak efektywnie pracować.
Przy okazji warto w tym miejscu publicznie podziękować księdzu Waldemarowi Pytlowi i społeczności ewangelickiej. Życzliwie odpowiedzieli na moją prośbę o umożliwienie przejazdu przez teren parafii samochodom garażującym w remontowanej obecnie części placu. To duże ułatwienie dla kilkudziesięciu właścicieli samochodów.

W ciągu tygodnia sporo zmieniło się także na placu budowy wieży ratuszowej. Zrezygnowano z przecinania i ponownego montażu cennych łęków kamiennych, stanowiących dwustronne wejścia do obiektu. Wymyślono inną, mniej ryzykowną metodę wykonania fundamentów. Prace się toczą, chociaż z trudem, bo odsuwa się w czasie montaż dźwigu, który będzie podawał materiały bezpośrednio na plac budowy. Jednak powinno być wszystko dobrze, bo zauważyłem, że grupa odpowiedzialna za prowadzenie inwestycji coraz bardziej integruje się wokół wyznaczonego celu.

Wygląda na to, że na ostatnią prostą wychodzi też realizacja straganów kwiatowych w Rynku. Chociaż może lepiej nie ogłaszać jeszcze ostatecznego zakończenia zadania, nad którym ciąży chyba jakieś fatum. Ilość nieoczekiwanych kłopotów i fatalnych zbiegów okoliczności dotyczących ich realizacji była nieporównywalna do żadnej innej inwestycji. A gdy rozpoczynaliśmy, wydawać się mogło, mały pikuś – kamienna lada z dachem. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Tak ślimaczego tempa nie miała chyba żadna z budów prowadzonych przez MZN. Przychodzi mi nawet do głowy pewien pomysł na prezent, jaki podaruję budowniczym w dniu zakończenia prac.

Można by napisać po kilka zdań o każdej z prowadzonych inwestycji, ale wyszłaby z tego za duża „kobyłka”, bo jest ich bardzo wiele. „Wiadomości Świdnickie” poświęciły im w tym tygodniu rozkładówkę, na której opisano kilkanaście z nich. Także realizowanych przez inne niż Miasto podmioty. Jednak lista jest o wiele dłuższa i pewnie z tych samych powodów, co ja, autor reportażu musiał się ograniczać. Tylko dla porządku dodam, więc do tej listy jeszcze kilka pozycji. Przede wszystkim na Zarzeczu, nasz TBS oprócz budynku na ul. Kopernika rozpoczął budowę bloku przy ul. Kilińskiego. Kończy się realizacja kolejnego odcinka ulicy Bolesława Krzywoustego oraz przebudowa chodnika i jezdni przy ul. Wróblewskiego – dopełnienie uporządkowania otoczenia hali targowej. Trwają prace przy łączniku do A4, a jeśli samorząd wojewódzki w czymś nie nawali, powinniśmy także wybudować sygnalizację świetlną na skrzyżowaniu ul. Wrocławskiej, Saperów i Rzeźniczej. Jeszcze w lecie ogłoszony będzie przetarg na budowę ośrodka dla przeciwdziałania uzależnieniom przy ul. Westerplatte (nad rzeką) oraz modernizację ul. Śląskiej. Pracujemy także nad przygotowaniem i uruchomieniem w tym roku jeszcze dwóch innych inwestycji, na które świdniczanie na pewno zwrócą swą uwagę. Ale o tym, przy innej okazji. W każdym razie jest i będzie, co robić, gdy w poniedziałek wrócę do pracy.

Zrobię to bez żalu za minionym urlopem, bo inwestycje, które realizujemy naprawdę mnie „kręcą”. Zresztą inni, mimo lata, harują bez wytchnienia. Widziałem na pierwszej stronie „Tygodnika Świdnickiego” wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej w garniturze z krawatem wywijającego widłami pod sex shopem. Nie wiem, czy to wpływ tego miejsca, czy rezultat upałów, ale uśmiechnięta twarz wskazywała, że nawet najtrudniejsze wyzwania można podejmować z pogodą ducha. Tą determinację, a jednocześnie luz i poczucie humoru pana radnego warto docenić. Ja sam wolę jednak zająć się swoimi, nie mniej ciekawymi zajęciami, w myśl zasady, że każdy powinien robić to, co potrafi i uważa za najważniejsze. A, jak napisałem wyżej, inwestycje miejskie rzeczywiście mnie „kręcą”.

piątek, 2 lipca 2010

Najważniejsza...

Właściwie zakończyła się kampania wyborcza, w której kandydaci na Prezydenta RP prześcigali się w deklaracjach z cyklu „dla każdego coś miłego”. Wygląda na to, że od poniedziałku z kopyta ruszy budowa autostrad i wałów przeciwpowodziowych, wzrosną pensje i emerytury, przybędzie mieszkań, a nawet zaczniemy przygotowania do organizacji olimpiady. Żeby się nie rozdrabniać, od razu i letniej i zimowej. Wręcz można się dziwić, dlaczego nikt nie obiecał zorganizowania polskiej wyprawy na Księżyc. Do dopiero byłby hit!
Wiadomo, że do obietnic składanych podczas kampanii wyborczych należy podchodzić z dystansem. Nawet jeśli wypowiadający je kandydaci są przekonani o realności zgłaszanych propozycji, nigdy nie udaje się ich w pełni zrealizować. Nie czepiam się tego. Zwracam jednak uwagę, że pewna, coraz ważniejsza, sfera naszego życia jest zupełnie poza zainteresowaniem przyszłego prezydenta. Nawiązując do spotu reklamowego Bronisława Komorowskiego, można powtórzyć pytanie: konkretnie z jakiej części Polski są kandydaci? Odpowiedź brzmi: na pewno nie z części samorządowej!
Bo rzeczywiście, debatowano o gospodarce, służbie zdrowia i kwestiach światopoglądowych. Dopieszczano żołnierzy, rencistów, nauczycieli i bezdzietne małżeństwa. Ale nikt nawet nie zająknął się na temat samorządności. Zupełnie jakby kandydaci nie wiedzieli, że to decyzje podejmowane w miastach, powiatach i województwach coraz bardziej wpływają na naszą codzienność.
Nikt nie zaprzeczy, że przeprowadzona przed 20 laty reforma samorządowa udała się najlepiej ze wszystkich przeprowadzonych po 1990 roku. Jest tak, bo obywatele są w stanie uchwycić bezpośredni związek pomiędzy pracą swych radnych (wójta, burmistrza), a codziennym życiem. Żeby ich ocenić, wystarczy rozejrzeć się dookoła siebie, a nie polegać na tym, co powiedzą w ogólnopolskiej telewizji. Dlatego nie mogę zrozumieć, dlaczego przyszły prezydent państwa ma wiele do powiedzenia o niezbędnych ułatwieniach dla przedsiębiorców, zmianach w prawie pracy, reformie armii, a milczy jak zaklęty na temat zniesienia ewidentnych barier w działaniu samorządu terytorialnego.
Kandydaci na prezydenta chętnie posługiwali się w swych polemikach przykładami konkretnych osób, szpitali i fabryk. To podobno robi dobre wrażenie, że są blisko ludzkich spraw. Jednak w gruncie rzeczy do Polski gminnej i powiatowej nawiązywali chyba tylko w związku z powodzią. Jeden próbował zwalić na wójtów odpowiedzialność za dziurawe wały. Drugi udowadniał indolencję administracji rządowej. Charakterystyczne, że nawet, gdy podczas ostatniej debaty licytowali się, która partia uchwali wyższe wynagrodzenia nauczycieli, nie raczyli wspomnieć o skandalicznym zjawisku typowym dla całego kraju. Subwencja oświatowa przekazywana przez rząd na utrzymanie szkół jest za mała. Na przykład w Świdnicy w tym roku, chociaż nie planujemy niczego nadzwyczajnego, dopłacimy do podstawówek i gimnazjów ponad 10 mln zł kosztem innych potrzeb miasta. Jestem za tym, żeby nauczyciele dobrze zarabiali. Zanim jednak centralna władza zrealizuje wyborcze obietnice, powinna wywiązać się ze swych elementarnych zobowiązań. Potem proszę bardzo, Platforma, PiS i inni mogą podnosić uposażenia każdemu, kto na to zasługuje .
Niestety, jest wiele przykładów, że świat wielkiej polityki nie ma zrozumienia dla instytucji, które są najbliżej obywatela. Na przykład Kongres Regionów w Świdnicy zgromadził wielu samorządowców z całej Polski. Parlamentarzyści i przedstawiciele rządu praktycznie go zignorowali. Moim zdaniem potwierdza to pogląd, że partie polityczne traktują sprawy lokalne przede wszystkim w kategoriach walki o swą sferę wpływów. Rzeczywiste możliwości, szanse i trudności gmin i powiatów są dla nich sprawą drugorzędną. Może z wyjątkiem problemów szpitali, których przyszłość jest od dawna polem politycznej batalii. Z tego wynika dla mnie jeden wniosek. Warto angażować się w wybory prezydenckie i parlamentarne. Jednak, tym bardziej, warto brać udział w wyborach samorządowych. Nasz pojedynczy głos ma w nich jeszcze większe znaczenie.
Ja sam, chociaż wyjeżdżam na wakacje, oddam głos w niedzielnych wyborach. To nic niezwykłego. Wszakże takiej ilości zaświadczeń uprawniających do głosowania w innych miejscach jeszcze nigdy nie wydawaliśmy. Zwykle jest ich trochę ponad 200. Tym razem zaopatrzyło się w nie 900 świdniczan. Nie dziwi mnie to. Także uważam, że niezależnie od tego jak oceniamy klasę polityczną, w tym panów Komorowskiego i Kaczyńskiego, prawdą jest, że „Polska jest najważniejsza”.