niedziela, 27 czerwca 2010

Świdnica ponad Rolls-Royce'm

Niech żałuje, kto nie był w świdnickim Rynku w piątkowe popołudnie. Rzadko można spotkać w jednym miejscu tak dużą liczbę luksusowych limuzyn marki Rolls-Royce i Bentley. Dominowały auta mające już kilkadziesiąt lat. Jednak pomimo upływu czasu, ich uroda pozostaje niezaprzeczalna. Wręcz promieniuje, co było wyczuwalne w komentarzach odwiedzających wystawę świdniczan. Znajomy zauważył, że nawet polski Fiat 125p stojący w towarzystwie bardziej sławnych kolegów, prezentuje się jakoś dostojniej.

Ciekawe były reakcje ludzi, którzy wcześniej nie wiedzieli o zlocie ekskluzywnych samochodów, a do Rynku przyszli z zupełnie innych powodów. Zaskoczenie było spore. Gdy się zorientowali, o co chodzi, często pojawiał się uśmiech. Ktoś powiedział: O, kurczę...

Podobne sytuacje, jeszcze częściej, mają miejsce w związku z innym powodem zamieszania, które pojawiło się ostatnio w Rynku. Wystartowała odbudowa wieży ratuszowej. Gdy stawiano ogrodzenie placu budowy, praktycznie nie było przechodnia, który nie zareagowałby co najmniej pytającym spojrzeniem. Bardzo wielu zagadywało, co się dzieje. Gdy odpowiadałem, że ruszamy z budową, nierzadko spotykałem się z niedowierzaniem. Po dwóch tygodniach tych wątpliwości już nie ma. Intensywne rozbiórki, wykopy i zgromadzony sprzęt budowlany nie pozostawiają znaków zapytania. Rozpoczęliśmy!!! I jak zwykle bywa w życiu, gdy cokolwiek nowego się tworzy, od razu przybyło także problemów. Do Rynku wjeżdża więcej samochodów, mieszkańcy bloku śródrynkowego muszą znosić hałas i kurz, właściciele sklepów obawiają się, zmniejszenia liczby klientów. Nie brakuje też trudności z samą budową. Dopiero po wykonaniu koniecznych robót rozbiórkowych okazało się, że nasza wiedza o starej wieży była niekompletna. Gdy dokopano się do jej fundamentów, musiała zostać podjęta decyzja o częściowej zmianie sposobu posadowienia konstrukcji. To z kolei zmusiło nas do niekonwencjonalnego postępowania z historycznymi łękami (to taki rodzaj łukowych sklepień), które są cenne, bo stanowią jedyny widoczny relikt zawalonej wieży. Przez specjalistyczną firmę będą przecięte na kilka (prawdopodobnie trzy) części i ostrożnie przesunięte obok. Po wykonaniu płyty fundamentowej wrócą na swoje miejsce. Kłopotliwe jest także ustawienie dźwigu o 50 metrach wysokości. Przeprowadzone pomiary nośności gruntu na jezdni Rynku wykazały, że jest ona zbyt mała. Dlatego dla zapewnienia całkowitego bezpieczeństwa w środę wykonane będzie palowanie w miejscu, gdzie znajdą się podpory żurawia. Dopiero po tym będzie on montowany.

Jest też cała masa pomniejszych kłopotów, ale wiem, że sobie poradzimy. Po pierwsze dlatego, że widzę, jak tworzy się i cementuje zespół ludzi związanych bezpośrednio z budową, którzy bardzo chcą i potrafią współpracować. Myślę o firmach wykonawczych, konserwatorze zabytków, inspektorach nadzoru, archeologu, projektantach, urzędnikach. Dla większości z nas ta inwestycja będzie najbardziej niekonwencjonalnym zadaniem, jakie kiedykolwiek wykonywaliśmy. Ja sam od czasu, gdy osiem lat temu nie rozstałem się „na chwilę” ze swym zawodem, nigdy nie odczuwałem tak bardzo jak teraz dreszczu pozytywnych emocji związanych z budową.

Po drugie zauważam wielką przychylność, z jaką większość świdniczan przyjęła rozpoczęcie prac. Bardzo wielu ludzi, nie zawsze znanych mi nawet z widzenia, stara się nawiązać rozmowę, ilekroć wchodzę lub wychodzę z placu budowy. Ostatnio jakiś człowiek opowiadał mi: „Panie, na własne oczy widziałem jak w 67 roku stara wieża dupnęła.” Oceniając wiek rozmówcy na nieco ponad 40 lat, musiałbym uznać, że ma nadzwyczajną pamięć. Dlatego bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że to co mówił, świadczyło o sentymencie do wieży, chociaż od dawna jej nie ma. I takich osób jest więcej. Gdyby zebrać wszystkich podających się za świadków katastrofy sprzed lat, świdnicki Rynek okazałby się chyba zbyt ciasny.

Co mają wspólnego Rolls-Royce i wieża ratuszowa? Bez wątpienia można bez nich żyć, bo nie są towarami pierwszej potrzeby. Ale jeśli je posiadamy, życie wydaje się lepsze. Fiat 125p w towarzystwie ekskluzywnych samochodów nabierał blasku, chociaż pozostawał tym samym pojazdem. Tym bardziej świdnicki Rynek, bez dwóch zdań już dzisiaj perła architektury, zyska na atrakcyjności. Jeśli mamy uzasadnione powody do dumy z naszej starówki, po wybudowaniu wieży nasza satysfakcja jeszcze się zwiększy. Jest przecież jakaś magiczna siła, jakieś niezwykłe, niezaspokojone pragnienie, które w każdej cywilizacji skłaniało ludzi do stawiania wież. Nie inaczej było przez wieki w Świdnicy. Dlatego jestem pewien, że atmosfera w Rynku, nieuchwytny i trudny do nazwania klimat całej Świdnicy zmieni się. Stanie się tak bez względu na to, ilu mieszkańców i turystów skorzysta z punktu widokowego lub spojrzy na panoramę miasta przez przeszkloną tarczę wieżowego zegara.

Prawie nikogo z nas nie stać na kupno Rolls Royce'a lub Bentley'a. Nie przeszkadza nam to jednak, cieszyć się ich pięknem. Podobnie wieżą będziemy się zachwycać, chociaż na jej odbudowę także nie byłoby nas stać, gdybyśmy liczyli tylko na własne pieniądze. Obowiązujące reguły dofinansowania rewitalizacji miast ze środków unijnych wykluczają wydanie ich na inne, bardziej przyziemne:) cele. A skoro tak, nie szkoda trudzić się z odbudową wieży ratuszowej. Gdy w przyszłym roku oddamy ją do użytku, każdy z nas, nawet na najbardziej luksusowe auta, będzie mógł spojrzeć z wysokości. I dobrze, bo Świdnica górą!

sobota, 19 czerwca 2010

Czym się różnimy?

Oj, zakotłowało się podczas środowej sesji Rady Miejskiej przy omawianiu projektu planu zagospodarowania przestrzennego dzielnicy „Leśna”. Rzeczywiście, chyba do stanu wrzenia doprowadziłem kilku radnych, którzy poczuli się adresatami stwierdzenia, którego obecnie nawet nie jestem w stanie dokładnie powtórzyć. W każdym razie było to, chociaż bez użycia słów wulgarnych, zdecydowane poddanie w wątpliwość lotności ich umysłu. Gdy emocje opadły, zrobiło mi się głupio, że zareagowałem tak impulsywnie. Postanowiłem wydać oświadczenie, które trochę tłumaczy całą sytuację. Zamieszczam je poniżej.

A teraz, zupełnie spokojnie analizując sytuację, uznaję, że nie jestem dobrym materiałem na rasowego polityka. Nie potrafię w zależności od sytuacji, przybierać odpowiedniej maski. Nie umiem udawać, że zgadzam się z absurdami, tylko dlatego, że w danej chwili mogą mi one przynieść doraźną korzyść. Nie potrafię nie okazywać emocji, gdy widzę, jak ktoś w imię partykularnych interesów lekceważy racje, które sięgają wyżej niż czubek jego nosa. Nie umiem też kluczyć, jak na przykład pewien wrażliwy społecznie radny. Wstawiał się jednocześnie za mieszkańcami cierpiącymi z powodu patologicznej rodziny zakłócającej spokój w kamienicy i przeciwstawiał się eksmisji uciążliwych lokatorów. A trzymając się problematyki planu „Leśnej”, nie przyjmuję do wiadomości, że można nawet kilkanaście lat być radnym, a prawdopodobnie ze zwykłego lenistwa (strach pomyśleć, że powód jest inny) nie znać podstawowych zasad uchwalania planów zagospodarowania przestrzennego.
Pewnie mam sto wad i braków. Niekiedy słyszę, że jestem uparty i arogancki, bo gdy mam inne zdanie, nie przytakuję nikomu dla swojej wygody lub dla zdobycia kilku głosów w wyborach... Wiem, że właśnie ta moja niereformowalność, nieprzystosowanie do cynizmu i gry pozorów dominujących dzisiaj w polityce doprowadza do wściekłości licznych oponentów. A na ich nieszczęście, swoją pracę traktuję tak bardzo serio, że jestem prawie zawsze lepiej od nich przygotowany merytorycznie. Dlatego w polemikach, trudno im wykazać swą wyższość posługując się rzeczowymi argumentami. Stąd wynika, ich konieczność uciekania się do nieprawdy lub demagogii.

Rzeczywiście, nie nadaję się na polityka. Tyle tylko, że nie uważam się za polityka i nie chcę nim być! A jeśli ktoś powie, że ta bezkompromisowość jest lipna, gdyż nawet w najbardziej zażartej dyskusji nie wolno publicznej osobie naruszać wrażliwości przeciwników, przyznam mu absolutną rację. Ale zapytam także, czy nigdy nie wkurzał się, w zderzeniu z wyjątkowymi przejawami złej woli lub braku rozsądku. Co wtedy myślał, mówił? Jeśli z uśmiechem pozdrawiał adwersarzy, usilnie proszę o komentarz do tego wpisu na blogu. Chętnie skorzystam z podpowiedzi, jak utrzymać taki spokój.

Nie będę rozpamiętywał przebiegu środowej sesji. Mam przecież pasjonującą pracę, która prawie bez reszty mnie pochłania, w której robię konkretne, ważne rzeczy dla mojego miasta. Gdy potrzebuję dodatkowo „naładować akumulator”, tym bardziej chętnie odwiedzam świdnickie place budów. Jest ich bardzo dużo. I chociaż wszędzie występują jakieś kłopoty, lub nawet spore trudności, właśnie tam widać najlepiej, że Świdnica po prostu żyje. I to jest dużo ważniejsze, niż jakiekolwiek słowne batalie.

Warto pamiętać, że pozostają do rozwiązania problemy, które opozycja spowodowała przez swe decyzje dotyczące „Leśnej”. Bo odtrąbiony przez nią triumf z grubsza rzecz biorąc polega na tym, że obroniono działki, chociaż nic im nie zagrażało, a przy okazji uniemożliwiono sprzedaż terenów usługowych przy ul. Zamenhofa/Ceglanej. Tym sposobem w środę wystrzelono w kosmos kwotę 4 mln zł, które ujęte były w tegorocznym planie dochodów. W rezultacie środowej sesji, obecnie niektórzy radni, którzy poczuli się dotknięci moimi słowami, gorączkowo kombinują, jak wmówić mieszkańcom, że mieszkańcy ci zostali przeze mnie obrażeni. A prezydent z zastępcami zastanawiają się, jak załatać stworzoną przez opozycję wyrwę w budżecie miasta. Jak widać, z tego samego wydarzenia mogą wynikać odmienne problemy. I w gruncie rzeczy to, a nie skala emocji okazywanych podczas sesji Rady Miejskiej jest podstawową różnicą między mną i radnymi równie „ obrażalskimi”, jak pan Mariusz Barcicki.

Oświadczenie po środowej sesji

W związku z wydarzeniami, które miały miejsce podczas sesji Rady Miejskiej w dniu 16 czerwca zapewniam, że przykro mi z powodu użycia przeze mnie określenia nieodpowiadającego przyjętym standardom prowadzenia debaty publicznej. Moje wzburzenie spowodowane było przebiegiem bardzo emocjonalnej wymiany zdań, ale także wyjątkowym, nawet w realiach świdnickiego samorządu, skumulowaniem nieprawdy, demagogii, obłudy i ignorancji, jakimi także przed sesją posługiwano się dla odrzucenia projektu planu zagospodarowania przestrzennego dzielnicy „Leśna”.
Przyznaję jednak, że nawet takie okoliczności nie uzasadniają użycia nazbyt dosadnych określeń. Zarówno ci, którzy czują się oburzeni wypowiedzianym przeze mnie stwierdzeniem, jak i osoby gratulujące mi odwagi nazywania rzeczy po imieniu, mają prawo oczekiwać, że słownictwo, którym się posługuję, w każdej sytuacji odpowiadać będzie powadze zajmowanego przeze mnie stanowiska. Dlatego przepraszam za powstałe podczas obrad zamieszanie. Nie było to moją intencją i nigdy nie zamierzałem zdobywać w ten sposób wątpliwej popularności. Na co dzień swoje zaangażowanie na rzecz pomyślności Świdnicy, zdecydowanie bardziej niż słownymi utarczkami z radnymi potwierdzam, przez odpowiedzialną i pełną konkretów pracę, jako wiceprezydent miasta.

W związku z docierającymi do mnie głosami o rozpowszechnianiu przez niektórych radnych dezinformacji na temat tego incydentu, wyjaśniam, że sformułowanie, którego użyłem odnosiło się wyłącznie do tych nielicznych radnych, którzy usiłowali przeforsować rozwiązanie ewidentnie niekorzystne dla miasta i niezgodne z ustawą dotycząca planowania przestrzennego. Upierali się przy nim, pomimo jednoznacznych informacji przekazywanych przeze mnie i radcę prawnego, wskazujących na niewłaściwość proponowanych przez nich działań. Podkreślam, że moja radykalna reakcja była wynikiem sporu dotyczącego procedury pracy Rady, a nie różnic w ocenie zapisów projektu planu „Leśna”. Swoje poglądy dotyczące strony merytorycznej projektu, zdecydowanie odmienne od stanowiska radnego Mariusza Barcickiego, wielokrotnie prezentowałem publicznie. Niezależnie od tego, czy miało to miejsce podczas poprzedniej sesji, w wypowiedziach prasowych lub na prowadzonym przeze mnie blogu, wyrażałem się w sprawie jasno i zdecydowanie, nie naruszając jednak reguł poprawności języka.

Istotę sporu pomiędzy mną oraz radnym Mariuszem Barcickim rozstrzygnęła Rada Miejska. Nie przyjęła narzucanego przez niego wniosku, wykluczającego możliwość głosowania nad uwagami złożonymi do projektu planu. Warto zauważyć, że czas, w którym przegłosowano wszystkie uwagi był zbliżony do czasu trwania sprowokowanej przez kilku radnych bezproduktywnej dyskusji nad tym, czy głosowanie w ogóle przeprowadzić. Ponadto pod rozwagę przeciwników planu twierdzących, że projekt należało odrzucić w całości, podaję fakt, że część rozstrzygnięć Prezydenta Miasta w swym głosowaniu Rada Miejska podtrzymała. Uwzględniając to, że do zdecydowanej większości zapisów projektu nie zgłoszono żadnych zastrzeżeń, Rada swoim działaniem zdecydowanie zaprzeczyła skrajnym opiniom wypowiadanym przez część radnych, według których prace nad planem powinno się rozpocząć od początku.

Mam nadzieję, że równie gorące dyskusje, prowadzące do eskalacji napięć już nie będą zakłócały obrad Rady Miejskiej, pomimo zbliżających się wyborów samorządowych. W swoich relacjach z radnymi, starał się będę koncentrować wyłącznie na sprawach merytorycznych.

czwartek, 10 czerwca 2010

Jednoznacznie proszę!

Żeby zakończyć wątek planu „Leśnej” (nie przypuszczałem, że poświęcę mu tak wiele uwagi), warto sformułować jeszcze kilka uwag na temat zobowiązania, jakie publicznie ogłosił prezydent Wojciech Murdzek oraz radni Wspólnoty Samorządowej. Treść tego dokumentu jest następująca. Podpisani pod nim oświadczają, że przez najbliższe 15 lat nie będą: „inicjować, przygotowywać, głosować za i w jakikolwiek sposób wspierać działań prowadzących do likwidacji któregokolwiek ogrodu działkowego położonego na terenie objętym planem „Leśna” w celu uzyskania terenu pod realizację inwestycji mieszkaniowych lub usługowych”. Ponadto do czasu zagospodarowania na cele rekreacyjne terenu wewnątrz kwartału Armii Krajowej/Głowackiego nie będą podejmować identycznych jak wyżej czynności na rzecz powstania w tym rejonie nowych budynków. Dodatkowo, żeby wykluczyć możliwość zarzutów o „podłączeniu się” w przyszłości do takich posunięć inspirowanych przez inne niż Wspólnota podmioty, zadeklarowano głosowanie w takich przypadkach na forum Rady Miejskiej przeciwko podobnym propozycjom.

Powodem podpisania deklaracji była chęć potwierdzenia, że podstawowe wymogi mieszkańców „czerwonych koszar” i działkowiczów będą spełnione. Pierwsi będą mieć pewność, że obecnie niezagospodarowany teren (rekordowej powierzchni 2,2 hektara) będzie urządzony w pożądanym przez nich celu, zanim ktokolwiek zacznie na jego obrzeżu budować kamienicę. Drudzy uzyskują komfort kilkunastoletniego, niezakłóconego użytkowania ogrodów. Jest on chyba wystarczający dla najstarszych działkowiczów, najbardziej związanych emocjonalnie ze swą ziemią.

Mimo tak jasnego postawienia sprawy, okazało się, że jednak są niejasności. Pomijam opinie tych, którzy dla zasady lub z ostrożności w każdym przypadku mówią „nie”. Ich przekonać rzeczowymi argumentami się nie da. Podobnie rzecz się ma z tymi, którzy negują konstruktywne rozwiązania z politycznego wyrachowania. Dla nich jakakolwiek deklaracja jest niezadawalająca, ponieważ racją ich działania jest tworzenie lub podsycanie konfliktów. Pozostaje dialog z tymi, którzy mówią: „deklaracja – owszem, ale mamy obiekcje”.

Najczęściej zgłaszaną jest ta, że podpisani pod deklaracją stanowią tylko część władz miasta, więc nie mogą gwarantować decyzji statutowych organów samorządowych. Ale przecież oni tego nie czynią, nie przypisują sobie nie swoich uprawnień! Nie deklarują niczego w imieniu całej rady. Mówią wyłącznie o tym, co osobiście zrobią lub czego nie zrobią. A nie są przecież anonimowi. Występują pod własnymi nazwiskami, znanymi na tyle w swoich środowiskach, że uzyskali poparcie wyborców. Niektórzy już kilkukrotnie. Na pewno nie zechcą tracić dobrego imienia, łamiąc dane słowo. A jeśli ktokolwiek czuje niedosyt, że jest nas zbyt mało (naszych radnych jest 9 w 23 osobowej radzie), niech może zapyta, czy podobną deklarację gotowi są podpisać radni innych ugrupowań. Przecież, jeśli wiarygodne są wyrazy poparcia złożone na ostatniej sesji działkowiczom przez SLD, Platformę i PiS, a radni Wspólnoty Samorządowej podpisują imiennie deklaracje, to kto może głosować w radzie za likwidacją działek? Nikt.

Innym zastrzeżeniem jest to, że w deklaracji nie napisano jednoznacznie, że działki pozostaną przez 15 lat niezagrożone. Uwzględniając uwagi zapisane wyżej, jasne jest, że podpisując się pod takim stwierdzeniem, autorzy deklaracji zaciągaliby zobowiązanie nie tylko za siebie, ale i pozostałych członków rady. Tego robić nie mogą. Jeśli jednak pozostałe kluby głośno występują przeciwko likwidacji ogrodów, a my piszemy, że nie będziemy inicjować, przygotowywać, wspierać i głosować za likwidacją, to jak może dojść do podjęcia decyzji Rady Miejskiej o likwidacji ogrodu?

Częste uwagi dotyczą także okresu ważności deklaracji. Podobno zaciągamy zobowiązania niemożliwe do realizacji. Niektórzy mówią, że za 15 lat Wojciech Murdzek nie będzie prezydentem, a Zofia Skowrońska-Wiśniewska radną. Bardzo możliwe. Jednak każdy przyzna, że szanse obecnego prezydenta na powtórny wybór są realne. Podobnie, z perspektywy lat, można powiedzieć, że skład rady po każdych wyborach bardzo się nie zmienia. Jest prawdopodobne, że większość radnych ponownie uzyska mandat. Ale nawet jeśli nie, to czy można zasadnie podważać prawdziwość składanej deklaracji? Jeśli pełniąc obecne funkcje, osoby podpisane nie będą inicjować, przygotowywać, wspierać itp., to po przegranych wyborach, tym bardziej nie będą tego robić. Przecież to jest logiczne. Skąd więc komentarze, że Wspólnota Samorządowa pewna jest swej wiecznej dominacji? Nic podobnego, nie mamy takiej pewności. Jeśli jednak kiedykolwiek wiodącą rolę pełnić miałyby inne siły, a wszystkie obecnie znane chcą utrzymania ogrodów, to kto może im zagrozić?

Projekt planu zagospodarowania przestrzennego „Leśna” wraca do porządku obrad na sesję 16 czerwca. Moim zdaniem zrobiliśmy bardzo wiele, aby przedstawić swe intencje, zamierzenia i argumenty na rzecz przyjęcia planu. Uważamy, że protestujący przeciwko jego zapisom nie mają realnych podstaw do obaw. Równie głęboko jesteśmy przekonani, że rozpatrywanie tego planu ma ewidentny podtekst wyborczy, chociaż wszyscy aktywni uczestnicy rozgrywki deklarują dystans wobec polityki. Pozostajemy w dalszym ciągu otwarci na dialog. Prezydent Wojciech Murdzek i ja spotkaliśmy się z działaczami Polskiego Związku Działkowców, żeby jeszcze dokładniej omówić temat. Wyraziliśmy gotowość spotkania ze wszystkimi działkowcami, nawet gdyby było ich kilkuset lub więcej. Propozycja ta pozostała dotychczas bez odpowiedzi. Szkoda, bo rzeczowa rozmowa mogłaby przedstawić zainteresowanym rzeczywisty stan spraw. Nie możemy jednak dłużej odkładać rozstrzygnięcia, ponieważ oprócz konsekwencji przyszłościowych, decyzja radnych będzie miała bardzo ważne znaczenia dla najbliższych miesięcy. Jeżeli plan zostanie przyjęty teraz, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że jeszcze w tym roku sprzedamy za około 4 mln zł teren przy ul. Ceglanej. Natomiast, jeśli projekt planu nie będzie akceptowany w obecnej formie, plan trzeba będzie zmienić. Ze względu na ustawowe terminy procedury wprowadzania zmian, przewidzianego przy tworzeniu budżetu dochodu na ten rok nie wykonamy. Powstanie dziura budżetowa, której znaczenie każdy radny powinien rozumieć. Jaką decyzję podejmie Rada Miejska? Osobiście, nie mam nic przeciwko imiennemu głosowaniu. Przecież deklarację każdy podpisał sam, jawnie i z pełną odpowiedzialnością za swą postawę. Decydując o milionach złotych, teraz i w przyszłości, powinien zrobić to w sposób równie jednoznaczny.

wtorek, 8 czerwca 2010

Wciskanie kitu

W nawiązaniu do poprzedniego wpisu, żeby nie być gołosłownym, zebrałem kilka przykładów nieprawdy, którymi posługują się przeciwnicy uchwalenia planu zagospodarowania przestrzennego dzielnicy „Leśna”. Opatrzyłem je swoimi komentarzami.

Pierwsza nieprawdziwa teza: prezydent jest przeciw mieszkańcom, a radni wojujący z prezydentem zawsze ich popierają.

Na przykład radny Mariusz Barcicki powiedział na sesji, że od dawna był obrońcą ogrodów działkowych. Sprzeciwiał się nawet ich likwidacji na ul. Śląskiej. Może i prawda. Warto jednak pamiętać, że na tej ulicy czyniono to dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy działkowcy sami opuścili kompleks przy basenie. Zrujnowany teren Miasto chcąc, nie chcąc musiało przejąć. Dzisiaj w tym miejscu funkcjonuje piękny camping, więc poradziliśmy sobie chyba nieźle. Druga likwidacja dotyczy terenu pod aquapark. Właśnie kończy się przetarg na wykonanie dokumentacji technicznej. Do końca roku powinniśmy uzyskać pozwolenie na budowę, a potem z nią ruszyć. Czy chcemy, żeby w naszym mieście powstał park wodny? Jeśli tak, to zastanówmy się, czy rzeczywiście warto chwalić się głosowaniem przeciwko likwidacji ogrodów przy ul. Śląskiej. Dobrze także przypomnieć sobie, czy pozostali radni byli zawsze równie konsekwentni? Wyniki głosowań Rady Miasta nad przyszłością ogrodów przy okazji uchwalania studium uwarunkowań i zagospodarowania przestrzennego Świdnicy podałem w poprzednim tekście.

Druga nieprawdziwa teza: prezydent zabierze działkowcom ukochane ogródki, żeby oddać je obcym.

Argumentację tą z upodobaniem stosuje radny Janusz Solecki. Straszy, że na terenie ogródków w przyszłości nie powstaną domy i mieszkania dla świdniczan, lecz zawładnie nimi deweloper. Po co i dla kogo, jak nie dla mieszkańców miałby budować – tego nie mówi. W każdym razie jest to dążenie naganne do tego stopnia, że pan radny ostatnio wielokrotnie w negatywnym kontekście powtarzał słowo „deweloper”. Może to dziwić, bo całkiem niedawno ich interesów bardzo bronił. Gdy nadawaliśmy naszemu TBS-owi uprawnienia do budowy mieszkań na sprzedaż, przeciwstawiał się temu, argumentując, że utrudni to działania właśnie deweloperów. Z identycznych powodów był przeciw przekazaniu gruntu dla spółki IPD, którą Świdnica stworzyła z innymi miastami i specjalną strefą ekonomiczną. Obawy, że zmarnujemy w ten sposób cenny grunt, nie sprawdziły się. Przy ul. Towarowej od wielu miesięcy pracuje już fabryka „Defalinet”. Na Zawiszowie finiszują prace przy wielorodzinnym budynku mieszkalnym. (W oba miejsca można pojechać, sprawdzić.) Nie sadzę jednak, żeby kiedykolwiek Janusz Solecki przestał cenić przedsiębiorców inwestujących w branży budowlanej. Tym bardziej, że w ostatnich latach w Świdnicy oddali oni do użytku wiele mieszkań. Chodzi raczej o posłużenie się negatywnym stereotypem, jaki częściowo powstał po przetargu na działki przy ul. Świerkowej. Kilkudziesięciu obywateli zainteresowanych zakupem zostało przelicytowanych przez firmę, która zamiast domów jednorodzinnych buduje apartamentowce wielkości dużej „szeregówki”. O tym, że Miasto ze względu na obowiązujące prawo nie mogło zapobiec takiemu biegowi zdarzeń, pan radny doskonale wie. I wie także, że chociaż budowa długo się opóźniała, prace przy pierwszym segmencie na ul. Świerkowej są obecnie bardzo zaawansowane. Wkrótce każdy będzie sam mógł ocenić, że efekt jest dobry. Dlatego spieszy się i próbuje, póki jeszcze można, wykorzystać wywołaną przy tej okazji niechęć do deweloperów dla podsycenia obaw działkowców. Tylko czy próba ich zmanipulowania uzasadnia budzenie niechęci wobec przedsiębiorców tworzących domy?

Trzecia nieprawdziwa teza: prezydent nie liczy się z potrzebami mieszkańców, więc degraduje środowisko ich zamieszkania i odpoczynku.

Tego rodzaju argumentacją wojuje wielu radnych bez względu na przynależność partyjną. Zresztą nie po raz pierwszy. Gdy jakiś czas temu proponowaliśmy zmianę sposobu zagospodarowania targowiska przy ul. Riedla przepowiadano wręcz katastrofalne skutki dla kupców i mieszkańców os. Młodych. Właśnie w imię obrony ich praw i warunków życia zorganizowano protest, pod którym podpis złożyło kilkaset osób. Ciekawe, co jego organizatorzy mają do powiedzenia dzisiaj? Czy to dobrze, że hala targowa i „Stokrotka”, parkingi oraz boisko „Orlik” w SP 4 ze sztuczna trawą i oświetleniem zastąpiły drewniane budy i nierówne klepisko, na którym chłopcy kopali piłkę? Rozsądni ludzie powiedzą, że dobrze się stało. Jednak niektórym radnym, takie zdanie przez gardło na pewno nie przejdzie. Tym bardziej, że podobną histerię usiłują wywołać dzisiaj. Nakręcana jest akcja sprzeciwu przeciwko zapisom planu dotyczącym wnętrza kwartału położonego pomiędzy ulicami Armii Krajowej i Głowackiego. Planujemy tam urządzenie największego w Świdnicy terenu rekreacyjnego wewnątrz zabudowy mieszkaniowej (powierzchnia 2,2 hektara). Na jego obrzeżach powstać mają trzy nowe budynki. Pojawią się też dwa parkingi o łącznej pojemności około 300 miejsc. Nie jest to przesadna wielkość, biorąc pod uwagę, że już obecnie mieszkańcy (około 200 mieszkań) parkują swe samochody dosłownie pod oknami kamienic lub blokują chodniki. Z terenu rekreacyjnego oraz parku przy ul. A. Krajowej korzystać będą ludzie z innych dzielnic, którzy także powinni mieć gdzie zostawić swoje auta. Jednak tej wyważonej propozycji nie akceptują liczni radni, opowiadający nonsensy na temat niedopuszczalnego pogorszenia warunków życia mieszkańców. Czy na pewno blokowanie rozsądnych pomysłów w imię uwzględnienia partykularnych interesów wybranych osób jest rozsądne?

Czwarte nieprawdziwa teza: prezydent dąży do osiągnięcia dochodów kosztem dobra obywateli - zabiera biednym, a rozdaje bogatym.

Najczęściej takie poglądy głosi radny Adam Markiewicz. Trudno jest mu wprost zanegować sens powstania nowych fabryk. Stara się, więc uzasadnić, że budując np. drogi w strefie przemysłowej, niepotrzebnie pomaga się kapitalistom, zamiast rozdać pomoc socjalną i tym, co nie mogą, i tym, co nie chcą pracować. Brak pomysłu, co będzie później, gdy już pieniądze w ten sposób bezpowrotnie wydamy. Ale to nie problem radnego. Wszakże rządzi prezydent Murdzek i Wspólnota Samorządowa, to niech się martwią. W odniesieniu do planu zagospodarowania „Leśnej” pan radny przekonywał, że Miasto chce się obłowić kosztem działkowiczów, sprzedając deweloperom (znowu ci wstrętni krwiopijcy!) teren ogrodów przy ul. Staszica. Prawda jest zupełnie inna. Uzyskiwane na rynku ceny sprzedaży mieszkań w Świdnicy nie są tak wysokie, jak w dużych miastach. Dlatego żaden deweloper nie wykona we własnym zakresie pełnego uzbrojenia terenu niezbędnego dla powstania osiedli mieszkaniowych. Może to zrobić jedynie Miasto. A niezbędne do tego nakłady przewyższają dochody ze zbycia gruntu. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek zysku dla budżetu. Chodzi raczej o to, żeby jak najmniej z pieniędzy podatników dopłacać do przygotowania terenów potrzebnych dla powstawania nowych domów. Bo mieszkania muszą być budowane, żeby Świdnica mogła się rozwijać. Jednak rozmowy z działkowcami o ewentualnym sukcesywnym przejmowaniu ogrodów rozpoczną się wyłącznie (dopiero) wtedy, gdy wyczerpią się możliwości zabudowy w innych miejscach, tańszych pod względem inwestycyjnym. Jeśli rzeczywiście będzie taka konieczność, to w przyszłości dowolny prezydent i rada miasta będą musieli rozpocząć likwidację ogrodów. Po prostu wymusi to życie. Natomiast zapisy o docelowym przekształceniu działek w tereny budownictwa mieszkaniowego są ważne już dzisiaj z innego powodu. Jeśli ich nie będzie, to za kilkanaście lat wielomilionowe nakłady na uzbrojenie terenu nie będą ponoszone (choćby częściowo) przez dostawców gazu, energii elektrycznej itp., lecz wyłącznie przez Miasto. Miasto, czyli podatników, w tym działkowców, których interesów radni podobno usilnie bronią. Tyle tylko, że według tych radnych piętnaście lat do szmat czasu, a wybory przecież już jesienią. Po co więc zaprzątać sobie głowę odległymi w czasie problemami? Lepiej teraz próbować ugrać kilka głosów zdezorientowanych działkowiczów.

Generalnie, można zauważyć u wielu radnych rozdwojenie jaźni na tle stosunku do pieniędzy. Nieustannie generują pomysły na ich wydawanie, kompletnie nie przejmując się źródłami pokrycia wydatków. Jednocześnie troskę prezydenta o stan budżetu traktują, jako działanie antyspołeczne. Czy takie podejście wynika z niezrozumienia spraw przez część radnych, czy z ich chęci zmanipulowania obywateli populistyczną retoryką.Można mnożyć przykłady niezgodnych z prawdą stwierdzeń i nieuzasadnionych oskarżeń kierowanych przez politycznych konkurentów prezydenta Wojciecha Murdzka i Wspólnoty Samorządowej. Podałem kilka dotyczących planu „Leśnej”.

Jednak nie mam złudzeń, że w miarę zbliżania się wyborów samorządowych ilość jadu i demagogii sączonej do świadomości wyborców przez naszych oponentów będzie stale wzrastać. Ponieważ obywatele Świdnicy traktowani są przez nich jak naiwne dzieciaki, prawdopodobnie wkrótce ogłoszone będą kolejne rewelacje. Pewnie dowiemy się, że prezydent jest wrogo nastawiony do pasażerów komunikacji miejskiej, nauczycieli, emerytów, rowerzystów, przedszkolaków, zieleni miejskiej, szpaków, bezdomnych psów, kotów itp. A ukoronowaniem tych bredni będzie prawdopodobnie zarzut, że wszyscy mieszkańcy zostaną zabici przez telefony komórkowe, których używania prezydent nie zakazuje. Gdy dojdziemy do takiej granicy absurdu, proszę uprzejmie policzyć ilość komórek w swojej rodzinie, a potem ewentualnie zastanowić się, czy tytuł tego wpisu jest uzasadniony i kogo dotyczy.

czwartek, 3 czerwca 2010

Dień pabiedy

Dień pabiedy – tak określano za czasów Związku Radzieckiego (a także później) obchody zakończenia II wojny światowej. Przez lata nadawano tym uroczystościom wielką rangę, zakłamując prawdziwą historię i unikając stawiania pytań, czy pabieda to na pewno zwycięstwo. A działo się to w kraju, w którym wszystko podobno robiono dla człowieka, bo zgodnie z linią partyjnej propagandy człowiek był dobrem najwyższym.

W tym roku 8 i 9 maja spędziłem w naszym partnerskim mieście na Ukrainie. Widziałem defiladę. Mogłem także z bliska przyjrzeć się, jak po prawie 20 latach niepodległości wygląda spuścizna po ustroju, który na sztandarach miał wypisane hasła troski o ludzi pracy oraz prawa kobiet, dzieci i emerytów. Szczerze polecam zwiedzanie tej części Europy. Szczególnie ludziom młodym i tym, którzy przyzwyczaili się narzekać na wszystko i wszystkich. I jedni i drudzy często nie chcą lub nie potrafią rozpoznać ewidentnego fałszu w świecie pozorów tworzonym przez krętaczy i oszustów. Jestem przekonany, że po powrocie będą w dużo większym stopniu odporni na populistyczną demagogię pojawiającą się ilekroć walczący o władzę cynicy (także w lokalnym samorządzie) chcą zjednać sobie ludzi, przedstawiając się jako obrońcy tzw. zwyczajnych obywateli.

Piszę o tym wszystkim, bo nie dają mi spokoju myśli o „dziwnej wojnie”, której poświęciłem poprzedni wpis. Zastanawiam się, w jakim stopniu mieszkańcy Świdnicy podatni są na prostackie chwyty propagandowe, których celem jest przeciwstawienie dobra pojedynczych osób i troski o miasto, jako całość. Prawie zawsze (z absolutnie nielicznym wyjątkami) dylemat taki jest fałszywy. Realnie nie ma go również w planie zagospodarowania przestrzennego dzielnicy „Leśna”. Ale to źle dla zainteresowanych konfliktem bojcom, więc próbują wmówić świdniczanom prawdziwość zmyślonych przez siebie, chwytliwych hasełek.
Najczęściej stosowane przedstawię w następnym wpisie. Ich wspólną cechą jest to, że
pozornie są wyrazem troski o „przeciętnego” obywatela. Jednak doprawdy trudno uwierzyć, że kilka miesięcy przed wyborami samorządowymi właśnie taka szlachetna motywacja spowodowała praktyczną zgodność działań radnych SLD, Platformy i PiS-u, dążących do odrzucenia planu „Leśnej”.

Wyłącznie głosami radnych Wspólnoty Samorządowej planu tego uchwalić się nie da, więc nasi oponenci są w tej chwili górą. Ale moim zdaniem, uzasadnione jest pytanie, czy ta ich obecna przewaga to pabieda, czy zwycięstwo. I kto rzeczywiście wygrywa? Bo niestety, przecież nie Świdnica – nasze wspólne dobro. Sięgając do zupełnie niedawnej przeszłości wiemy, jak życie zweryfikowało dążenia komunistycznych sprzedawców złudzeń i specjalistów od społecznej manipulacji. A przecież z wielką gorliwością zapewniali, że nikomu innemu nie leżą tak bardzo na sercu warunki życia „szarego” człowieka, nikt bardziej niż oni nie przejmuje się ludźmi i nie wsłuchuje się w ich opinie. Czy podobne nuty nie pobrzmiewały w płomiennych, pełnych egzaltacji wystąpieniach części radnych na ostatniej sesji Rady Miejskiej? Słuchając ich miałem nieodparte wrażenie, że chcąc przypodobać się zgromadzonej publiczności, wyraźnie zmierzają w kierunku „demokracji ludowej”. Przecież wbrew faktom, utwierdzali obecnych na sali działkowców w przekonaniu, że ich obawy o przyszłość są uzasadnione, ale SLD, Platforma i PiS będą ich bronić, nawet jeśli nie ma ku temu rzeczywistych powodów. Dzisiaj wiemy, że wszechobecna w poprzednim ustroju gra pozorów nie miała nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, racjonalnością ekonomiczną i rzeczywistym szacunkiem dla człowieka – obywatela? Na Ukrainie, mimo upływu czasu, katastrofalne skutki działania rzekomych obrońców ludu są oczywiste, widoczne na każdym kroku. Dla nas, trochę mniej dotkniętych tym „najlepszym” z ustrojów, mogą stanowić przestrogę przed bezkrytycznym zaufaniem demagogom. Wierzę, że ta lekcja historii jest pouczająca dla roztropnych mieszkańców Świdnicy. Jestem przekonany, że opowiadają się oni za choćby małymi, czasem trudnymi do uzyskania, ale prawdziwymi zwycięstwami, a nie pozorną, ale pełną rozgłosu pabiedą.