wtorek, 18 maja 2010

Dziwna wojna

Gdy myślę o przebiegu ostatniej sesji Rady Miejskiej przychodzi mi na myśl określenie „dziwna wojna”. Dziwna przede wszystkim dlatego, że wywołany konflikt w sprawie planu zagospodarowania przestrzennego dzielnicy „Leśna” właściwie jest pozorny. Dlatego nie powinien budzić wielkich negatywnych emocji, a jednak wywołał je.
Kuriozalność sytuacji polega na tym, że zupełnie bezpodstawnie działacze POD (być może z usprawiedliwionego braku całościowej wiedzy) i część radnych (z czystego wyrachowania) wmówili działkowcom, że pozostali radni i prezydent chcą ich wyrugować z użytkowanych ogrodów. Nic dziwnego, że wywołano psychozę sprzeciwu wobec planu, podczas której prawdziwe informacje nie są w cenie. Wprost wypowiedziała to podczas obrad radna Anna Bielawska ogłaszając, że nie należy w tej sprawie kierować się rozumem, ponieważ wymiana argumentów musi wykazać słuszność prezentowanego planu. A to niedobrze, bo (cytuję): „może wprowadzić rozłam między społeczeństwem i władzą”. Dlatego zdaniem radnej, lepiej zdać się na emocje. Teza to bardzo dyskusyjna, zwłaszcza, gdy pamięta się o powiedzeniu, że gdy rozum śpi, budzą się demony. Dlatego zamiast posługiwać się sloganami, którymi szermował już niejeden demagog, proponuję zastanowić się, czy konfrontacja jest nieunikniona, chociaż podżegaczom wojennym bardzo na niej zależy. Wszakże jeszcze w piątek odebraliśmy w urzędzie telefon od świdniczanki, pytającej co się dzieje, bo sąsiad z ul. Staszica namawiał ją do przyjścia na sesję Rady, gdyż „mają zabierać działki”.

Gdyby część radnych z premedytacją nie głosiła nieprawdy, a działacze POD byli otwarci na argumenty i rzetelnie przekazywaliby je swoim członkom, jasne byłoby, że nikt nikomu nie będzie niczego zabierał przynajmniej z trzech powodów. Po pierwsze, nie ma takiego prawa. Ustawa o pracowniczych ogrodach działkowych jednoznacznie stanowi w art. 17, że likwidacja ogrodu odbywa się za zgodą Polskiego Związku Działkowców. Wbrew użytkownikom ogrodów ani obecna rada, ani następne nie mogą zająć działek, choćby chciały. Po drugie, likwidacja ogrodów przy ul. Staszica byłaby ogromnie kosztowna. Kwota konieczna na same odszkodowania dla użytkowników szacuje się na około 13 mln. Nakłady na uzbrojenie terenu pod budownictwo to około 29 mln. Konieczność przygotowania ewentualnych terenów zastępczych pod działki to kolejne, ogromne sumy. W związku z bardzo ambitnymi planami inwestycyjnymi realizowanymi przez miasto, niemożliwe jest jeszcze przez wiele lat sfinansowanie budownictwa mieszkaniowego w omawianym obszarze. Po trzecie, nie ma takiej potrzeby. Budownictwo mieszkaniowe, na podstawie już obowiązujących planów zagospodarowania przestrzennego, rozwijane będzie najpierw w innych częściach miasta: rejon Bystrzycka-Westerplatte, Parkowa, Sikorskiego, Kraszowice. Nowe budynki powstaną też w śródmieściu i na Zawiszowie. Pomysły dotyczące spornych ogrodów z powyższych powodów będą aktualne dopiero po wyczerpaniu innych rezerw terenowych, bo po prostu nie będzie wtedy innego wyjścia. A wymienione wyżej, bardzo wysokie koszty będą i tak niższe niż budowa w innym miejscu tzw. infrastruktury społecznej (szkoła, przychodnie zdrowia, placówki usługowe i handlowe, kościół, urządzenia rekreacyjne), w tej dzielnicy już istniejącej. Jeśli życie zmusi nas, świdniczan do zmiany funkcji ogrodów przy ul. Staszica, będzie to nieuniknione. Jeśli natomiast nie będzie takiej konieczności, ogrody pozostaną tam gdzie są.

I jeszcze jedna uwaga. Nawet najbardziej zapalczywi działkowcy przyznać muszą, że zainteresowanie uprawianiem ogrodów stopniowo maleje. Od wielu lat nie pojawił się ani jeden wniosek o utworzenie nowych ogrodów. Jednocześnie kilka z nich zostało opuszczonych przez użytkowników, bez żadnej presji ze strony administracji. Demografia jest po prostu nieubłagana. Zmiany pokoleniowe powodują, że obecni działkowicze są coraz starsi, a popyt na działki wśród ich dzieci i wnuków coraz mniejszy. I dlatego odpowiedzialna, realnie oceniająca rzeczywistość władza powinna tworzyć plany zagospodarowania przestrzennego dotyczące obszarów dzisiejszych działek z perspektywą wieloletnią. Głównie dlatego, że na ich podstawie energetyka i gazownicy tworzą wieloletnie plany inwestycyjne, których realizacja w przyszłości odciąży miasto z wydatków na doprowadzenie tych mediów.

Powyższą argumentację negującą pogląd o nieuniknionej konfrontacji dążeń miasta i działkowców można by jeszcze wzbogacić. Sądzę jednak, że osoby patrzące na problem trzeźwo i bez uprzedzeń dostrzegają już sztuczność wywołanego sporu. Natomiast radnym mieniącym się obrońcami ogrodów przypomnę, że obecny projekt planu zagospodarowania wynika wprost z ustaleń studium uwarunkowań i zagospodarowania przestrzennego przyjętego przez Radę Miasta w lipcu ubiegłego roku. Radni uchwalili je przytłaczającą większością głosów, przy jedynie trzech głosach sprzeciwu. Za przyjęciem formułowanych wtedy przez zarząd POD uwag do studium (bardzo podobnych do przedstawionych obecnie wobec planu) opowiedział się tylko jeden radny! Niespełna rok temu uznano, że nie ma o co toczyć walki, bo racje stron nie są przeciwstawne. Dzisiaj przeciwnie – w części rady dominują nastroje wojenne. A każda wojna, nawet tak dziwna jak ta obecna powoduje rany i straty materialne. Na przykład nieuchwalenie planu w ciągu najbliższych tygodni wykluczy z powodów proceduralnych sprzedaż w tym roku terenów inwestycyjnych przy ul. Zamenhofa/Ceglanej. W rezultacie nasz budżet nie uzyska około 4 mln dochodów, co ma fatalne konsekwencje dla całego miasta. Wiedzą o tym entuzjaści „dziwnej wojny”. Może jednak uważają, że pozyskanie ewentualnych głosów działkowiczów warte jest tych pieniędzy (zwłaszcza, że nie swoich prywatnych) i ryzyka wojennej porażki. Przekonamy się o tym podczas jesiennych wyborów samorządowych. Mam zaufanie, że świdniczanie znakomicie odróżniają demagogię od rzeczywistej troski o dzień dzisiejszy i przyszłość Świdnicy.