Myślę, że chwilę po zakończeniu obchodów rocznicy wybuchu II
Wojny Światowej nie jest od rzeczy porozmawiać o wojnie. Jednak nie o tej
sprzed ponad pół wieku, lecz o przyszłej. I może nie o tym, jak wygrać, lecz
raczej, jak przeżyć.
Jeśli ktoś uważa, że się wygłupiam, zwrócę mu uwagę, że
corocznie nasze państwo (niezależnie od tego, która partia rządzi) wydaje sporo
miliardów złotych na obronę narodową. Całkiem podobnie dzieje się w innych
krajach. A zatem, zakładając elementarną racjonalność działania władzy, musimy
przyjąć, że nie są to zbędne wydatki.
Stąd dosyć logiczny wniosek, że także Polska może być zaatakowana,
chociaż może to się wielu z nas nie mieścić w głowie.
Co w związku z tym? Od razu uspokoję, że nie zamierzam
wymądrzać się na tematy naszej strategii wojennej, zakupu uzbrojenia lub polityki
kadrowej ministrów obrony narodowej. Zwrócę uwagę tylko na jedną rzecz –
przygotowanie do wojny na poziomie najbardziej lokalnym, w naszym mieście i
powiecie. Nie miejmy złudzeń, że
ewentualny konflikt nie będzie dotyczył nas - cywilów, tu gdzie żyjemy. Dlatego podjęcie tego wątku uważam za
uzasadnione. A i czas jest stosowny, bo przecież za chwilę wybory samorządowe.
Moja generalna opinia – jest jednocześnie i nieźle, źle i
fatalnie. Nieźle, bo właściwe służby np. Straż Pożarna są coraz lepiej
wyszkolone i wyposażone. Źle, bo praktycznie nie istnieje Obrona Cywilna.
Fatalnie, bo ludzie, którzy powinni mieć na uwadze sprawy, o których piszę, całkowicie
wyparli ze swej świadomości istnienie zagrożeń. Po prostu uważają, że możliwość
ich wystąpienia jest taka, jak inwazja kosmitów. Dlatego organizacyjnie,
intelektualnie i mentalnie znajdujemy się całkowicie w czarnej dziurze. Zilustruję
rzecz przykładami.
Na sesji Rady Powiatu poświęconej ocenie stanu
bezpieczeństwa powiatowy komendant Państwowej Straży Pożarnej relacjonował, między
innymi, przebieg akcji ratowniczej po zawaleniu się budynku mieszkalnego w
Świebodzicach. Akcja przebiegła bardzo sprawnie, a brały w niej udział
jednostki zawodowe i ochotnicze z terenu kilku powiatów. Zadałem pytanie, jak
komendant ocenia możliwość skutecznej reakcji straży, gdyby kilka podobnych
zdarzeń nastąpiło w jednym czasie. Poprosiłem też o opinię, ile lat i pieniędzy
potrzeba, żeby straż uzyskała zdolności gaszenia kilku dużych pożarów jednocześnie. Adresat pytania
odpowiedział, że prawdopodobieństwo wystąpienia takich sytuacji jest znikome,
więc nie przewiduje się ich. A w razie czego, można liczyć na pomoc odwodów z
innych regionów województwa lub sąsiednich regionów. Dalsze dociekania, co w
sytuacji, gdyby i tam zdarzyły się podobne dramaty, zostały przerwane przez
innych radnych powiatowych. Zniecierpliwieni zakrzyczeli mnie tekstami w rodzaju,
że szukam dziury w całym. Czyżby nie oglądali nigdy materiałów reporterskich z
Syrii?
Komisja radnych, w której pracuję miała spotkanie w
powiatowym sztabie zarządzania kryzysowego. Odpowiedzialni za poszczególne sfery
jego działania referowali powierzone im zakresy obowiązków. Zapytałem, czy sztab jest przygotowany do reakcji
na wypadek aktu terroru polegającego na skażeniu wody w świdnickich wodociągach.
Spowodowałem u zebranych stan osłupienia i konsternacji. Zgodnie spojrzeli na
mnie z politowaniem, a potem wytłumaczyli, że zajmują się jedynie poważnymi rzeczami i nie zawracają sobie głowy fantazjami. A za dostawy wody odpowiada miejska
spółka, a nie starosta powiatu. Czy tylko mnie takie tłumaczenie nie uspokaja?
Wicestarosta opowiadał mi o planach budowy boiska sportowego
na terenie II LO w Świdnicy. Okazało się, że przy okazji zlikwidowane będzie
ukrycie przeciwlotnicze zbudowane jeszcze przez Niemców. Podobne niedawno skasowało
miasto, modernizując skwer na pl. Drzymały. Zapomniane od lat obiekty były w złym stanie
technicznym – to fakt. Na dodatek powie ktoś, że takie zabezpieczenia są
anachronizmem w czasach bomby atomowej. A ja się zastanawiam, czy w miejsce
wyburzonych schronów powstał choćby wstępny projekt nowych? A może nie trzeba
budować, bo mamy ich bez liku? Przypomniały
mi się relacje z Donbasu, gdzie ludzie szukają jakiegokolwiek ukrycia przed ostrzałem.
Biorąc to wszystko pod uwagę, sadzę, że warto 1 września
oddawać honory kombatantom, organizować uroczyste
zmiany wart i w uniesieniu recytować patriotyczną poezję. Tydzień później
wszystko to powinno jednak ustąpić refleksji, a gdyby tak………..? Bynajmniej nie
po to, by szerzyć wojenną psychozę, lecz by w chwili próby móc ocalić więcej
istnień. Nie spodziewam się, żeby ta problematyka była szczególnie popularna w
okresie samorządowej kampanii wyborczej. Jestem jednak przekonany, że
ktokolwiek zostanie w tych wyborach zwycięzcą, nie powinien uciekać od
przedstawionego problemu. Tym bardziej, że cokolwiek sensownego uda się zrobić,
przyda się także w czasie pokoju.