Prezydent
Beata Moskal-Słaniewska złożyła do prokuratury doniesienie o możliwości
popełnienia przeze mnie przestępstwa. Zdaniem prezydent jestem podejrzany o „usunięcie
i ukrycie dokumentu, którego nie ma się prawa posiadać”. Brzmi to zawile, ale
rzecz jest prosta.
Chodzi o to,
że obecne władze Świdnicy chcą zdyskredytować Wojciecha Murdzka. Dlatego starają się wmówić mieszkańcom, że
podczas jego prezydentury coś było nie
tak ze sprzedażą terenu, na którym zbudowano market Kaufland (niedawno pisałem
o tym na blogu). Kluczowe znaczenie dla obalenia tych oskarżeń ma opinia
Komisji Arbitrażowej Rzeczoznawców Majątkowych sporządzona jesienią 2014 r. Jej
treść jest wprost miażdżąca dla oszczerców. Dziwnym trafem, okazało się że tego
dokumentu nie potrafią odnaleźć w urzędzie miejskim. Materiał, który jest
rodzajem certyfikatu legalności działań poprzedniego prezydenta podobno zniknął,
przepadł, rozpłynął się. O jego „usuniecie i ukrycie”, a także bezprawne
posługiwanie się nim, Beata Moskal-Słaniewska oskarża mnie.
Dlaczego
właśnie mnie? Dlatego, że podczas spotkania z przedstawicielami mediów
pokazałem im kopię tego opracowania. Tym sposobem zadałem kłam twierdzeniom
opluwaczy z SLD i ich popleczników. Rozpoczęta przez nich intryga wzięła w łeb,
więc trochę nie dziwię się wściekłości pani BMS. Za formę odwetu z jej strony
uważam donos do prokuratury.
Skąd mam
kopię dokumentu? Podczas spotkania z dziennikarzami bardzo chciała się tego
dowiedzieć Agnieszka Szymkiewicz ze swidnicy24.pl. Moją odpowiedź w rodzaju: „znalazłem”,
nie potraktowała, jako zbycie jej pytania celem ochrony źródła informacji,
chociaż na ogół dziennikarze rozumieją powody zachowania takich rzeczy w
dyskrecji. A przecież, także w świdnickich realiach nie jest abstrakcją obawa,
że chciano by się odegrać na osobie mającej odwagę czynnie, choć niejawnie
wystąpić przeciwko niecnym planom prezydent Świdnicy. Panią redaktor
najwyraźniej zirytowała odmowa ujawnienia „kreta”. Tym tłumaczę jej wybitnie
złośliwe i małostkowe potraktowanie tego wątku w relacji ze spotkania. Miał on
charakter absolutnie marginalny w stosunku do ilości i wagi podawanych przeze
mnie informacji. Było ich na tyle dużo, że Agnieszka Szymkiewicz nie o
wszystkich napisała w swym artykule. Zawarty w nim akapit dotyczący pochodzenia
prezentowanego dokumentu, który zburzył spokój rządzącym, stał się podstawą
donosu pani BMS. Wcale nie mam pewności, czy właśnie w tym celu temat posługiwania
się przeze mnie opinią Komisji Arbitrażowej nie został tak bardzo wyeksponowany
w publikacji dziennikarki. Przykro to stwierdzić, ale sorry, pod rządami SLD w
mieście, taki mamy klimat.
Pomijając
wszystkie inne aspekty sprawy (uczciwość, faktyczna możliwość schowania dokumentu
itp.), posądzenie mnie o „usunięcie i ukrycie” jest po prostu kompletnie nielogiczne.
Jaki mógłbym mieć motyw ku temu, skoro wymowa „znikniętej” opinii jest jednoznacznie
korzystna dla byłego prezydenta i dla mnie, ówczesnego jego zastępcy. Przeciwnie,
interes w tym, aby dokument pozostał nieznany mają wyłącznie ci, którzy rozpętali
skierowaną przeciwko nam kampanię oszczerstw. Nie jest możliwe, żeby obecna prezydent
miasta nie zdawała sobie sprawy z niedorzeczności formułowanego oskarżenia.
Jednak Polska to wolny kraj, w którym każdemu, kto tego chce, wolno się kompromitować
z dowolnego powodu. Takie prawo ma również pani Beata Moskal-Słaniewska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz