Szperałem w
Internecie, wyszukiwałem teksty piosenek. Natrafiłem na takie słowa:
Pan nie jest moim pasterzem
A niczego mi nie brak
Pozwalam sobie i leżę
Jak zwierzę
I chociaż idę ciemną doliną
Zła się nie ulęknę
I nie klęknę
A niczego mi nie brak
Pozwalam sobie i leżę
Jak zwierzę
I chociaż idę ciemną doliną
Zła się nie ulęknę
I nie klęknę
Pan nie
prowadzi mnie
Sama prowadzę się
Jak chcę, gdzie chcę
Pan nie prowadzi mnie
Sama prowadzę się własną drogą
Zawsze obok
Sama prowadzę się
Jak chcę, gdzie chcę
Pan nie prowadzi mnie
Sama prowadzę się własną drogą
Zawsze obok
Zwróciłem na
nie uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to wybitnie konfrontacyjna wobec
oryginału parafraza bardzo znanego Psalmu 23. Po drugie, jej autorką jest Maria
Peszek, której twórczość postanowiła w ostatnich dniach spopularyzować Beata
Moskal Słaniewska prezydent Świdnicy z ramienia SLD. Zrobiła to, publikując na FB
manifest pt. ”Nie ma mojej zgody!”
Skąd ta
nagła potrzeba promowania artystki znanej ze skandalizujących prezentacji? Z
rozczarowania. Otóż, BMS wybrała się 15 sierpnia do, jak pisze, „ulubionej
katedry” i podczas mszy w intencji Ojczyzny wysłuchała kazania. Tak na
marginesie, protekcjonalne określenie „moja ulubiona” bardziej pasuje np. do
torebki, niż do zawierającej pierwiastek sacrum katedry. Skąd wynika rozczarowanie?
„Nie takiego przekazu oczekiwałam” – pisze prezydent i dalej: „zamiast słów o pokoju,
tolerancji, wzajemnym zrozumieniu usłyszeliśmy atak”. Polegał on na
przypomnieniu faktów agresji aktywistów LGBT wobec Kościoła, profanowaniu
symboli wiary itp. W rezultacie „dobry świąteczny nastrój opuścił mnie na
dłuższą chwilę” – wyznała. A jako remedium na niepotrzebne słowa kapłana
postuluje hasło Marii Peszek: „Róbcie miłość, nie wojnę”.
Pełen
chrześcijańskich uczuć wobec BMS, spieszę z wyjaśnieniem i zarazem pocieszeniem,
że raczej nie powinna odczuwać deficytu
miłości podczas mszy św. Jej sednem jest Eucharystia, określana czasem jako „Ofiara
Doskonała” będąca wyrazem bezgranicznej miłości Boga do człowieka, a tym samym źródłem miłości, prawdy i piękna we wszystkich
relacjach międzyludzkich. Z wszechogarniającej miłości Boga nikt nie jest
wyłączony, nawet jeśli głosi poglądy ewidentnie sprzeczne z nauczaniem
Chrystusa. To jednak nie oznacza akceptacji tych poglądów. Dlatego wykluczone
jest zastąpienie homilii głoszonej z ambony ideologią pani Peszek, która
twierdzi choćby, że "aborcja powinna być legalna, bezpłatna
i dostępna zawsze wtedy, kiedy jest konieczna"!
Inną
przyczyną, dla której słabym pomysłem jest powoływanie się na autorytet tej
piosenkarki podczas Święta Wojska Polskiego są słowa jednej z piosenek:
nie
oddałabym ci polsko
ani jednej kropli krwi
Sorry Polsko
sorry Polsko
sorry Polsko
wybacz mi
ani jednej kropli krwi
Sorry Polsko
sorry Polsko
sorry Polsko
wybacz mi
Bez względu
na to, jak bardzo pragniemy pokoju, rocznica Bitwy Warszawskiej raczej skłania
do myślenia o gotowości poniesienia ofiary (oby nie daremnej lub niepotrzebnej),
niż do przesłania proponowanego na ten dzień przez BMS: „tolerancja, otwartość,
rozmowa”.
Gdyby cała
rzecz dotyczyła jedynie niefortunnego w danym czasie i miejscu promowania
produktu popkultury, nie warta byłaby czasu poświęconego na czytanie postu.
Moim zdaniem jest w tym jednak coś więcej. Pewnie nie tylko ja pamiętam, że w
czasie naszych zmagań z „czerwoną zarazą”, jej działania była zróżnicowane. Np.
Jerzy Urban z największym cynizmem i brutalnością „walił” propagandową pięścią w Kościół i niepokornych
kapłanów, a inni specjaliści od manipulacji opowiadali dyrdymały o
porozumieniu, zgodzie narodowej, przyjaznej dla człowieka ideologii komunizmu i
naukowo udowodnionej konieczności dziejowej. Obecnie, gdy zagraża nam „tęczowa
zaraza” jest całkiem podobnie. Jakaś „Drag queen” zarzyna kukłę biskupa
Jędraszewskiego, a inni funkcjonariusze zarazy usiłują zainfekować nas w bardziej
łagodny sposób. Opowiadają o rzekomej dyskryminacji, potrzebie uznania
odmienności, zagrożeniu faszyzmem i homofobią, a przy tym niepostrzeżenie
zmieniają znaczenie słów, powodując, że niejednokrotnie nie potrafimy bronić
naturalnego porządku rzeczy. Nierzadko z obawy przed środowiskowym ostracyzmem boimy
się nazwać po imieniu dewiacje. Tym
bardziej, że w odniesieniu do nich coraz częściej używa się słowo „orientacja”.
Właśnie w takim
kontekście oceniam wystąpienie BMS. Uważam, że podjęta przez nią próba
strofowania, jak napisała, „ulubionego księdza” za słowa prawdy nie jest niczym
innym niż wyrachowanym usiłowaniem
narzucania nam katolikom, jakimi treściami mamy żyć, co myśleć, co głosić w Kościele.
Wiem, że jest całkiem sporo lemingów, które chłoną ten fałsz, a jeszcze więcej
ludzi, którzy są zwyczajnie zagubieni podczas trwającej batalii. Ponieważ sporo
było o śpiewaniu, polecę ich uwadze refren piosenki, która wpadła mi w ucho podczas
tegorocznej wędrówki na Jasną Górę:
Nie mądrość
świata tego
Lecz Pana ukrzyżowanego
Głosimy aż przyjdzie znów.
Lecz Pana ukrzyżowanego
Głosimy aż przyjdzie znów.
Odnoszę te
słowa jako zadanie, przede wszystkim, dla siebie. Sądzę, że nie jestem sam.