Podobno nie
ma ludzi niezastąpionych w pracy. A ja sądzę, że są. Jedna z niewielu osób, które
tak oceniam, właśnie przeszła na emeryturę. Swoje zdanie o niej opieram, w jakiejś
mierze, także na opiniach innych ludzi. Jednak w największym stopniu wynika ono
z osobistych doświadczeń. W czasie 12 lat wiceprezydentury, osoba ta była moim
najważniejszym współpracownikiem. Myślę o pani Marii Kasprowicz Gładysz, którą
podczas wczorajszej sesji Rady Miejskiej żegnano po kilkudziesięciu latach
pracy w Urzędzie Miejskim. Ceniłem ją za wiele rzeczy. Wymienię tylko niektóre.
Jeśli ktoś
uważa się za „młodego wilka” lub fightera, który kasuje wszystkich swą
kreatywnością, powiem mu jedno – nie pusz się, bo nie znałeś pani Marii. Przeogromna
była ilość sytuacji, w których do głosu dochodziła jej pomysłowość i umiejętność
znalezienia właściwego rozwiązania. A zdolności
te nieustannie poddawane były próbie, gdyż wraz z prezydentem Murdzkiem i
wiceprezydentem Wawryniewiczem, a potem Skórskim mieliśmy ogromną ilość nieszablonowych pomysłów. Jak wiadomo, czym
innym jest generowanie idei, a czym innym weryfikacja ich realności oraz
praktyczne wdrożenie. W każdym z wymienionych aspektów pani Maria odgrywała
ogromną rolę. Dlatego uważam, że ma bardzo znaczący wkład w wywindowanie
Świdnicy z pozycji jednego z wielu polskich prowincjonalnych ośrodków do poziomu
krajowej ekstraklasy miast powiatowych.
Daleki
jestem od umniejszania roli wielu innych urzędników miejskich, z którymi współpracowałem.
Każdy z nich przyzna jednak, że pani Maria imponowała swym oddaniem pracy, jej
jakością, w tym dbałością o detale oraz ilością czasu, jaki jej poświęcała. Z
tego powodu niektórzy określali ją nieco ironicznie, jako „mrówkę”. Jak sądzę
był to wyraz uznania, ale także nutka pewnej zazdrości, że stać ją na tak
wielkie zaangażowanie. I co najważniejsze, zaangażowanie to przynosiło
spektakularne efekty. Jednym kłopotem związanym z jej „ciągiem do pracy” była
trudność „wygonienia” jej na należny urlop lub wytłumaczenia, że właściwym
miejscem jego spędzania nie jest II piętro w urzędzie.
Wkrótce po
objęciu władzy zmieniliśmy zastaną strukturę organizacyjną urzędu miejskiego.
Pani Maria objęła funkcję dyrektora kluczowego departamentu. Jednak jej rola
nie ograniczała się do wypełniania zakresu przypisanych obowiązków. Dla bardzo
wielu urzędników bezpośrednio jej podległych lub z innych komórek
organizacyjnych była „ostatnią deską ratunku”, gdy nie potrafili poradzić sobie
z jakimś problemem. Jeśli czasem miewałem o coś do niej pretensje, to właśnie o
to, że nie jest wystarczająco asertywna i bierze na siebie zbyt wiele. Przyznawała
mi rację, ale niczego to nie zmieniało, bo nie potrafiła odmawiać pomocy osobom
o nią proszącym. Na tym polegał pewien
paradoks. Pani Maria ze względu na rozległość kompetencji, wagę i złożoność
powierzanych zadań oraz stopień zaufania,
jakim ją obdarzaliśmy, miała prawo czuć się i postępować, jak najważniejszy dyrektor.
W rzeczywistości prezentowała wobec innych najmniej „dyrektorski” styl bycia i
pracy. Pewnie z tego właśnie powodu, a nie tylko szacunku jakim ją darzyli
pracownicy urzędu, dla wielu z nich była powiernikiem i pośrednikiem, gdy
widzieli konieczność zwrócenia uwagi na błędy lub niesprawiedliwość decyzji
podejmowanych przez prezydentów. Dla
mnie było jasne, że jeśli o czymś takim słyszę z jej ust, sprawa jest ważna.
Pani Maria
odznaczała się także wyjątkowym stopniem lojalności. Była to jednak lojalność
nie tyle wobec kolejnych szefów („przeżyła” kilku prezydentów i
wiceprezydentów), co wobec Świdnicy. Zawsze jej dobro było kryterium jakiejkolwiek
oceny zastanego przez nas w 2002 stanu miasta, który w oczywisty sposób wpływał
na decyzje i działania naszej ekipy. Pani Maria zawsze bardziej wolała mówić o
tym, co sensownego udało się zrobić naszym poprzednikom, niż wdawać się w krytykę
ich dokonań (nie była to powszechna cecha wśród urzędników). Identycznie motywowane były jej odniesienia do
radnych miejskich. Pani Maria zdecydowanie dystansowała się od „polityki”, mogąc
służyć za „wzorzec z Sevres” dla wszystkich pracowników urzędu, którzy swą rolę
widzieli wyłącznie, jako część „korpusu cywilnego” służącego miastu. Jestem
przekonany, że wszystkie wymienione zalety pani Maria wykazywała także w
ostatnich dwóch latach, gdy w Świdnicy zmieniła się władza.
Nie chcę, żeby
nuta pesymizmu, oczywista gdy ktoś ceniony odchodzi, zdominowała pointy,
sparafrazuję znane powiedzenie. Nie martwmy się, że pani Maria przestaje być pracownikiem
w UM. Cieszmy się raczej, że jako jeden z filarów urzędu, zrobiła dla miasta
tak dużo dobrych rzeczy. Wielki szacunek!