czwartek, 29 grudnia 2016

"....i nie bądź pan głąb".



Greps z kultowego kabaretu „Dudek”: „…woda napotykając na otwór, czyli szczelinę, wypływa. Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb” przeszedł do historii, jako wzorcowy przykład robienia ludzi w balona za pomocą argumentów niby oczywistych, lecz w istocie kompletnie bezsensownych, bo nie dotyczących istoty interesującej ich sprawy. Przywołałem ten satyryczny numer nie tylko z sympatii dla weteranów estrady. Sądzę, że jest bardzo a propos uchwały budżetowej na 2017 rok przyjętej dzisiaj przez świdnickich radnych popierających  prezydent Beatę Moskal-Słaniewską (SLD).

Od dłuższego czasu pani prezydent i jej pudelki uprawiają nachalną propagandę sukcesu, której kluczowym, nieomal  kanonicznym motywem, jest podkreślanie rozmachu inwestycyjnego obecnej władzy. Tym tłumaczy się ogromne tempo zadłużania miasta i lawinowo rosnący deficyt budżetu. W istocie liczby przerażają. Podam tylko kilka. W 2014 roku (ostatnim roku rządów, w których również ja miałem swój udział) deficyt budżetu był minimalny i wynosił 2.2 mln. W pierwszym roku nowej władzy utrzymano go na prawie niezmienionym poziomie 1.9 mln. Jednak w 2016 nagle wzrósł do 19. 2 mln, a w 2017 planuje się go w wysokości aż 28.4 mln., pomimo wykorzystania także całości tzw. wolnych środków „zachomikowanych” przez lata przez poprzednią ekipę – około 12 mln. Towarzyszy temu coraz szybsze zadłużanie miasta. Oficjalnie w tym i przyszłym roku pożyczy się 62.2 mln, ale w pamięci trzeba mieć jeszcze konieczność spłacenia za ŚPWiK około 30 mln obciążeń za modernizację basenu na ul. Śląskiej. Łącznie daje to ponad 90 mln. I tu właśnie dochodzimy do analogii pomiędzy chwytami stosowanymi przez panią prezydent i majstra ze skeczu. 

Pani BMS tłumaczy świdniczanom tak: skoro inwestujemy, to musi być wielki deficyt i zadłużenie, ale warto, bo mamy niepowtarzalna szansę na bezprecedensowe wsparcie  unijnymi dotacjami. Czyli wypisz, wymaluj- woda pod ciśnieniem tryska przez dziurę i nic się nie poradzi. Pozornie logiczne, ale w rzeczywistości jest to ściema, o czym można się przekonać spoglądając na dane dotyczące budżetów miasta w kolejnych latach. W 2014 wydatki majątkowe (w uproszczeniu inwestycje) wynosiły 38.9 mln. Pod rządami pani prezydent w latach 2015-2017 będą łącznie większe o 23.6 mln. Jednak, jak wskazałem wcześniej, miasto w 2016 i 2017 pożyczy aż 62.2 mln (na koniec kadencji będzie to około 150 mln). Zatem, wbrew nachalnej propagandzie rządzących, zainwestujemy zaledwie co trzecią pożyczaną złotówkę.  A gdzie podzieje się różnica – prawie 40 mln? Odpowiedzi można poszukać choćby w pozycjach budżetu dotyczących wynagrodzeń i ich pochodnych. W roku 2014 na płace wydano z budżetu łącznie 60 mln. W 2017 planuje się na ten cel już 71.5 mln. Generalnie, wydatki bieżące budżetu pomiędzy rokiem 2014 i 2017 wzrastają aż o 43 mln. I nawet jeśli uwzględni się, że część z nich dotyczy wypłat rządowych pieniędzy na program 500+, to i tak „przejadamy” (lub „przejadają”) zdecydowanie więcej, niż wynosi przyrost dochodów własnych miasta. Jeśli zestawi się te niezbite fakty z wypowiedzią pani BMS z dzisiejszej sesji Rady Miejskiej: ”Przygotowania wymagały od nas ogromnej dyscypliny i oszczędności w wydatkach bieżących, a zaczęliśmy od siebie, urzędników i placówek miejskich.”, to widać, że odwołania do kabaretu są całkowicie uprawnione.

Jak w takim razie, jest możliwe, że ten „cud gospodarczy” trwa, a miasto się nie zawala.  To proste, ustala się spłaty długów na czas po 2020 roku. Oznacza to, że mamy przed sobą jeszcze trzy lata względnego „karnawału”, a potem zacznie się „post”. Będzie to post ścisły. Nie mam pojęcia, gdzie w tym czasie będzie obecna pani prezydent, ale świdniczanie na pewno zostaną tu, gdzie są obecnie.

 Być może dzisiaj, komuś się wydaje, że jakieś abstrakcyjne miliony deficytu, kredytów itp. go nie dotyczą, bo to sprawa krawaciarzy z urzędu miejskiego. Jest jednak w błędzie. Wydatki na utrzymanie miasta związane są z mnóstwem rzeczy, z którymi na co dzień się spotykamy, nawet jeśli, nie mamy świadomości, z czego są finansowane.  Wiem z wieloletniego doświadczenia zarządzania miastem, jak trudno jest ograniczyć wydatki bieżące choćby o 1 procent. A cóż dopiero robić to, jeśli najpierw wywinduje się je na poziom o 20 procent wyższy i wywoła wrażenie, że jest to stan niejako naturalny. Niestety, wkrótce będzie konieczne przejście na program oszczędnościowy i okaże się to dla wielu mieszkańców niezwykle bolesne. Klient ze skeczu, któremu  woda zalewała mieszkanie prosił hydraulika o drobną naprawę. Żeby uszczelnić wyrwy, przez które wypływają pieniądze miejskie trzeba będzie bardziej radykalnych działań. Na nic zda się kit, który dzisiaj bardzo chętnie wciskają obywatelom pani BMS ze swymi klakierami.

Prawdopodobnie  władza nie zmieni swego kursu, wprost na zderzenie z twardymi realiami finansowymi. Reguły demokracji sprawiają, że jeszcze przez dwa lata świdniczanie mogą tej władzy zrobić co najwyżej, to co w skeczu pan Kobuszewski sugerował panu Michnikowskiemu. Potem się zobaczy. Ja mam satysfakcję, że  przynajmniej mnie nie będą dotyczyły słowa: ”… i nie bądź pan głąb”. I to jest rzecz niezależna od tego, jak wielu świdniczanom również przeszkadza bycie traktowanym przez panią BMS, jak część główki kapusty?


czwartek, 24 listopada 2016

Polowanie na jelenia.



Było w miarę normalnie: miasto było właścicielem basenu, jednostka budżetowa pn. Ośrodek Sportu i Rekreacji udostępniał go amatorom kąpieli, a spółka wodociągowa  dostarczała do niego wodę i odbierała ścieki. Jednak basen się zestarzał i teraz ma być nie normalnie ( miasto remontuje basen), lecz  fantastycznie.

 A zatem, miasto wciśnie basen na własność spółce wodociągowej, ponieważ samo nie chce wydać pieniędzy na jego remont. Spółka ŚPWIK też ich nie ma, więc pożyczy. Nie wiadomo jak spłaci dług, ponieważ ma ustawowy zakaz robienia tego przychodami ze swej podstawowej działalności (tzw. subsydiowanie skrośne), a innych przychodów nie uzyskuje. Miasto  nie kwapi się do przekazywania jej pieniędzy, bo przecież nie po to pozbywa się kłopotliwego strupa.  Ludzie w spółce nie mają  zielonego pojęcia o prowadzeniu kąpieliska. Dlatego po wykonaniu remontu ŚPWiK powierzy je w użytkowanie OSiR, który dotychczas na zarządzaniu wykazywał znaczącą stratę finansową. Po modernizacji obiektu koszty jego prowadzenia się zwiększą, więc deficyt wzrośnie. Z tego powodu OSiR bez ogromnego wsparcia finansowego miasta nie będzie w stanie płacić czynszu na rzecz ŚPWiK, który pokrywałby koszty eksploatacji, a tym bardziej zapewniał zwrot nakładów inwestycyjnych. Jednak miasto postępuje, jak napisałem wyżej i kółko się zamyka. 

Pięknie? Będzie tak „pięknie”, jeśli radni na piątkowej sesji dadzą się uwieść wizjom prezydent Beaty Moskal-Słaniewskiej. Mnie najbardziej zastanawiają trzy rzeczy. 

Dlaczego około 30 mln zł  wydaje się na modernizację basenu letniego czynnego jedynie dwa miesiące w roku, jeśli za te pieniądze można zbudować przyzwoity basen całoroczny? Tak postąpiło wiele samorządów na Dolnym Śląsku, a gmina Świdnica, która rozpoczyna inwestycję w Witoszowie jest żywym przykładem z ostatnich dni. 

Kto ogarnie skomplikowany układ powstających kosztów, wzajemnych zobowiązań, przepływów finansowych, należności oraz kto potrafi ocenić racjonalność ekonomiczną podejmowanych decyzji? Na pewno nie radni, którzy karnie podniosą rękę „za” podczas głosowania, skoro dzisiaj nie domagają się od prezydent miasta choćby elementarnej wiedzy o szczegółach finansowych proponowanych działań. Tym bardziej, nie mieszkańcy, którzy wprawdzie chcieliby mieć fajny basen, ale zarządzanie miasta powierzyli jego władzom. Obywatele, co najwyżej, dowiedzą się za dwa lata, że zadłużenie na koniec obecnej kadencji pani BMS nie będzie wynosiło planowane 118 mln (prognoza podana przez skarbnika miasta), lecz o 30 baniek więcej. 

Jak mogą wprowadzać tak zagmatwany sposób realizacji inwestycji ludzie, którzy podczas prezydentury Wojciecha Murdzka suchej nitki nie zostawili na projekcie powierzenia budowy i zarządzania aquaparkiem spółce Inwestycje Świdnickie. Wtedy podział obowiązków pomiędzy miasto i spółkę był absolutnie klarowny. Jednak, zdaniem krytyków, zbyt kosztowny. Teraz będzie za darmo?
Według mnie, to wersja dla naiwnych, w którą być może uwierzyłbym, gdybym nie słyszał o przymiarkach do powołania inżyniera kontraktu. ŚPWiK zamierza powierzyć mu prowadzenie inwestycji basenowej. Czas jego działania to około 2 lata.  Szacowane koszty to 2-3 % wartości zadania, czyli na okrągło około pół miliona zł. Żeby było jeszcze ciekawiej, chodzą słuchy, że wielką ochotę na podjęcie się tej roli ma pan Bolesław Marciniszyn, obecny przewodniczący rady nadzorczej spółki, który intensywnie forsuje udział ŚPWiK w modernizacji basenu. To także przyczynek do rozważań o przejrzystości całego procesu inwestycyjnego. Gdyby zrealizowano go w przedstawionej postaci, szef organu kontrolnego spółki byłby stroną umowy z prezesem zarządu, któremu powinien  patrzeć na ręce. Poza tym pan BM, jako inżynier kontraktu nie reprezentowałby wyłącznie interesów ŚPWiK, lecz także przyszłego wykonawcy remontu basenu. Takie są, po prostu, standardy działania inżyniera kontraktu. Brzmi zachęcająco?

Na mój gust, sytuacja, gdy miasto nie chcąc wydać pieniędzy, dąży do realizacji wielomilionowej inwestycji, przypomina przysłowiowe polowanie na jelenia. Inteligencji czytelników pozostawiam rozstrzygnięcie, kto jest zwierzyną (mieszkańcy płacący więcej za wodę i ścieki, spółka ŚPWiK, prezes Jacek Sochacki?), a kto wielkim łowczym (pani BMS, pan BM, firma doradzająca w sprawie emisji obligacji?).  To się wkrótce wyjaśni, a na polowaniu, jak na polowaniu. Bywa niebezpiecznie. Można zginąć także od rykoszetu, czego nikomu nie życzę.

czwartek, 17 listopada 2016

Bezmiar miłości.



Podobno są ludzie, którzy wszystkich kochają. Nie należy ich mylić z innymi osobami które, kierując się wyrachowaniem, pozorują bliskość wobec każdego, o ile dzięki temu mogą osiągnąć jakąś korzyść. Po prostu, żeby coś dla siebie ugrać, „uprawiają” miłość, sympatię, bycie razem. Tych pierwszych nazywamy ludźmi o wielkim sercu. Tych drugich określamy inaczej. Nieraz bardzo dosadnie.

Zwykle nie zaprzątam sobie głowy rozważaniami, kto szczerze „kocha, lubi, szanuje”, a kto nie. Jednak czasem okoliczności wręcz prowokują do zastanowienia się nad tym.

Z płomiennego wystąpienia pani prezydent Beaty Moskal-Słaniewskiej podczas Czarnego Protestu zrozumiałem, że jest ona blisko kobiet, które nie chcą prawa zmuszającego do rodzenia dzieci dotkniętych ciężką chorobą i poczętych w wyniku przestępstwa. Generalnie uważają jednak, że aborcja jest złem.

 Wczoraj przeczytałem, że pani BMS weszła w skład komitetu honorowego na rzecz referendum w sprawie liberalizacji aborcji. Skoro tak, to chyba żywi przyjazne uczucia do towarzystwa, którego celem jest upowszechnienie aborcji na życzenie. Z publikacji prasowych wynika, że dążeniem tej grupy jest zalegalizowanie zabijania nienarodzonych, którzy nie przekroczyli 12 tygodni życia gdyż ( dokładny cytat): „Embrion nie jest osobą, nie odczuwa lęku ani radości”.

 Media odnotowały także publiczne składanie przez panią BMS podczas mszy św. życzeń urodzinowych biskupowi świdnickiemu Ignacemu Decowi, który znany jest z absolutnie konsekwentnych poglądów na temat ochrony życia. Taki publiczny gest na pewno oznacza okazywanie względów człowiekowi, który nie tylko przeciwstawia się aborcji, ale ma opinię pozytywnie nastawionego do obecnie rządzących Polską. 

Słowem, w tym zakresie ma poglądy zupełnie przeciwstawne niż panowie Michnik i Frasyniuk, z którymi śliczną fotografię pani BMS opublikowała na Facebook’u. Towarzysze ze wspólnego zdjęcia, które raczej dowodzi bliskości przedstawionych osób, nieustannie obsobaczają PiS, którego przedstawicielem jest między innymi wicewojewoda dolnośląski  pan Zieliński.
Czy pocieszeniem i przejawem sympatii ze strony pani BMS była dla niego dość nieoczekiwana inicjatywa prezydentki, gdy niedawno podczas oficjalnego spotkania przymilnie ustawiła się obok niego do czegoś w rodzaju sweet foci? Nie chcę spekulować.

Czyżbym sugerował, że pani BMS jest cyniczna lub wyrażając się bardzo oględnie, wykazuje nieco nadmierną gotowość do „kochania” i bycia „kochaną” przez wszystkich? Skądże. Po prostu, wierzę w bezmiar miłości. I dlatego nawet trochę współczuję pani BMS.