Czy
Platforma Obywatelska uważa Polaków za durniów? Zastanawiam się nad tym nie po
raz pierwszy. Jednak to, co usłyszałem dzisiaj (a bardzo wytężałem słuch) podczas
konwencji wyborczej PO spowodowało, że pytanie stało się wyjątkowo aktualne.
Pani premier
Ewa Kopacz zapowiedziała, że wprowadzi „powszechny, sprawiedliwy i prosty”
podatek dochodowy PIT na poziomie 10 %. Obecna skala podatkowa to, w
uproszczeniu: 18 % dla zarabiających do 7 000 miesięcznie plus 32 % nadwyżki ponad
ten próg, dla zarabiających więcej. Wygląda więc na to, że nasze pensje
wzrosną, bo mniejszą daninę będziemy płacić państwu. Jednak to nie koniec dzisiejszych
rewelacji. Pani Ewa Kopacz zapowiedziała także zniesienie składki na ZUS i NFZ.
No, to super!
Pierwsza
lampka ostrzegawcza zapala się jednak, gdy mowa jest o dacie wprowadzenia tych
dobrodziejstw. Półgębkiem wspomina się coś o roku 2017 lub 2018. Dlaczego dopiero wtedy, skoro od 8 lat PO
sprawuje rządy w Polsce, w tym 5 lat miała swojego prezydenta? Mogła przeprowadzić
dowolną reformę fiskalną, a nie ogłaszać rewolucji podatkowej na miesiąc przed
wyborami. Nawiasem mówiąc, minister Mateusz Szczurek (od finansów) twierdzi, że
to wszystko, co premier zapowiada, jako konkret, jest zupełnie wstępną koncepcją.
Druga, jeszcze bardziej jaskrawa lampka (a właściwie
lampa), zapala się, gdy zastanowimy się nad liczbami. Nie jestem specjalistą od
makroekonomii, ale w dobie Internetu łatwo dotrzeć do podstawowych danych. W sieci
znalazłem na przykład informację, że w roku 2015 wpływy z podatku PIT szacowano
na poziomie 44 miliardów. Jeśli w kieszeniach obywateli ma zostać więcej pieniędzy
niż dotychczas, państwo powinno pobrać chyba mniejszą kwotę. Oczywiście, historia
zna przypadki, gdy obniżenie stawek podatkowych, paradoksalnie zwiększało
wpływy. Klasycznym przykładem jest akcyza na alkohol. O ile jednak, mogą
wskutek zmniejszenia obciążeń i ewentualnego upowszechnienia płacenia podatku
PIT (ograniczenie szarej strefy) wzrosnąć dochody budżetu? O 10, 20 czy 50
procent? Załóżmy optymistycznie, że zamiast dotychczasowych 44 miliardów, do
kasy państwa wpłynie nawet 66 miliardów (co wydaje się abstrakcyjnie wysokim
skokiem), czyli o 22 miliardy więcej niż obecnie.
Jednak,
ponieważ według zapowiedzi Platformy Obywatelskiej nie będą pobierane składki
na ZUS i NFZ, te 22 miliardy powinny wystarczyć na sfinansowanie wydatków na ubezpieczenia
społeczne i ochronę zdrowia. Czy jest to możliwe? Zamiast odpowiedzi na pytanie
podam dwie liczby. Ze składek odprowadzanych do ZUS w 2015 roku wypłacone mają być
emerytury, renty i zasiłki na kwotę 177 miliardów. Na utrzymanie szpitali, leczenie
w przychodniach i leki dla chorych mają być wydatkowane składki pobrane na NFZ w kwocie 66 miliardów. Łącznie z pieniędzy pobranych
od Polaków płacących podatki wydatkowana będzie na te dwie dziedziny życia
zawrotna suma ponad 240 miliardów. Czy wymaga
jakiegoś komentarza zestawienie liczby 240 i 22? Czy poważny jest ktoś, kto
stawia między nimi znak równości?
Na wypadek,
gdyby ktoś usiłował tłumaczyć, że ewidentny niedobór środków (218 miliardów!) można
uzupełnić przesuwając pieniądze z innych „kieszeni” budżetu państwa, spieszę
donieść, że wszystkie dochody budżetu w 2015 roku szacowane są na około 270
miliardów. Czy w związku z tym, warto
jeszcze raz stawiać pytanie o wiarygodność dzisiejszych zapowiedzi premier Ewy Kopacz i jej stronników?
Jak się
zastrzegałem wcześniej, nie jestem ekspertem w dziedzinie ekonomii. Jeśli ktoś potrafi
wykazać jakiś zasadniczy błąd w uproszczonym zestawieniu elementarnych liczb,
które przedstawiłem, będę wdzięczny za wyprowadzenie mnie z błędnego odczucia.
Jakie to odczucie?
W telewizji widziałem
reklamę kredytu, w którym zapłacone odsetki podobno wracają do kredytobiorcy
jak bumerang. Emitowany jest także inny spot, w którym łosiem okazuje się
człowiek, dający się nabrać na mało atrakcyjne oferty ubezpieczeniowe. Moje
odczucie, wracając do postawionego wyżej pytania, jest takie, że Platforma
Obywatelska traktuje nas, jak stado łosi, a na dodatek trzepniętych w głowę
bumerangiem. Czy populacja tych zwierząt jest w Polsce duża, przekonamy się 25
października podczas wyborów parlamentarnych.