środa, 25 grudnia 2013

Boże Narodzenie

Wszystkim zaglądającym na mój blog życzę dobrych, błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia.

Chciałbym, aby te Święta utwierdziły w nas pewność, że Światłość, która przychodzi w Wigilijną Noc jest stałą Obecnością, na dobre i na złe. Rozpoznanie Jej i przylgnięcie do Niej niech będzie motywacją do życia stale poszukującego prawdy, miłości, piękna oraz prawdziwego pokoju.

wtorek, 17 grudnia 2013

Pociąg ruszył. Mamy apetyt na więcej.

Od poniedziałku, po kilkunastu latach przerwy, możemy ponownie jeździć pociągiem do Wrocławia. Wydarzenie opisywały świdnickie media, więc nie będę powtarzał znanych już informacji. Wolę napisać o rzeczach, które chyba nie są jeszcze oczywiste.



Co dalej z dworcem Świdnica Miasto?

W marcu powinna ruszyć kasa biletowa. Dla szynobusów nie jest konieczna, ale chcemy zapewnić możliwość nabywania w Świdnicy biletów na wszystkie połączenia kolejowe. Wcześniej kasy nie da się otworzyć, ponieważ Koleje Dolnośląskie najwcześniej pod koniec lutego będą dysponowały niezbędnym dla niej specjalistycznym wyposażeniem.



Uruchomienie linii do Wrocławia daje szanse na znalezienie w końcu podmiotu zainteresowanego prowadzeniem na dworcu gastronomii. Dotychczasowe próby zakończyły się niepowodzeniem, chociaż dwie sale konsumpcyjne i zaplecze kuchenne prezentują się znakomicie. Faktem jest jednak, że trudno zachęcać kogokolwiek do rozpoczęcia działalności w nieczynnym obiekcie. Prawdą jest również, że największą przeszkodą zniechęcającą do zainwestowania w bar lub restaurację są przepisy prawa. Wykluczają sprzedaż jakiegokolwiek alkoholu, a to pod wielkim znakiem zapytania stawia frekwencję w takiej knajpce i możliwość jej utrzymania się na rynku.



Co dalej z cenami biletów?

Ustalenie taryf należy do Kolei Dolnośląskich, a Miasto oferuje dodatkowe preferencje w postaci rabatów na przejazdy autobusami MPK. Kolejarze i przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego deklarują, że obecne ceny powinny być utrzymane, co najmniej, do końca 2014 roku.



Co z ilością kursów?

Kolejarze tłumaczą, że w przyszłym roku modernizowany ma być wrocławski węzeł kolejowy. W trakcie prac z trzech czynnych torów od strony zachodniej, dostępny będzie jeden, który stanie się tzw. wąskim gardłem. To jest, ich zdaniem, powód, że obecnie nie przewidziano więcej kursów na trasie Świdnica- Wrocław. Po zakończeniu prac deklarowane jest znaczące zwiększenie ich ilości. Mając w pamięci, że na linii Wrocław- Trzebnica również startowano z niewielką liczba odprawianych szynobusów, a obecnie jest ich zdecydowanie więcej, zapewnienia kolejarzy i reprezentantów samorządu wojewódzkiego brzmią wiarygodnie. Zobaczymy.



Co dalej z Centrum Przesiadkowym?

Gołym okiem widać, że prace posuwają się naprzód, choć nie tak szybko, jak byśmy chcieli. Powodem są niedoskonałości dokumentacji technicznej. Ponadto generalny wykonawca (bardzo doświadczona firma budowlana) stara się „ugrać” na kontrakcie, choć trochę więcej korzyści, niż w nim zapisano. Stąd nieco wyolbrzymia istniejące trudności – to taka metoda uzasadniania zwiększonych kosztów. Ta swoista rozgrywka trwa i nieco opóźnia prace, bo my oczywiście nie jesteśmy bierni wobec zapędów wykonawcy. Jednak jesień przyszłego roku jest zupełnie realnym terminem finału inwestycji.



Co dalej z torami?

Według zapewnień przedstawicieli samorządu wojewódzkiego i samych kolejarzy, jest praktycznie zapewnione finansowanie przebudowy szlaku pomiędzy Świdnicą i Jaworzyną. Przede wszystkim ma być zmodernizowany jeden z dwóch torów, którego zły stan powoduje, że do Jaworzyny jedziemy 10 minut dłużej niż w przeciwnym kierunku. Ponadto linia ma być zelektryfikowana. Ważne jest także to, że w zakres prac włączona ma być również nawierzchnia peronów w Świdnicy, które w dalszym ciągu należą do PKP, a nie Miasta. Obecnie kolejarze miejscowo poprawiają bruk, ale nie jest to działanie kompleksowe. Dla kierowców ważne jest, że w ramach rewitalizacji linii przebudowie ma podlegać także przejazd na ul. Wałbrzyskiej. Po przesunięciu rogatek, powstanie dodatkowy pas ruchu, który wpłynie na płynność przemieszczania się pojazdów. Całościowe koszty modernizacji szacowany jest prawie na 140 mln. Źródłem ich pokrycia mają być środki unijne, których duża część przeznaczona ma być na infrastrukturę kolejową.



Brzmi to wszystko bardzo obiecująco. Jednak nauczeni doświadczeniem, zachowujemy pewien dystans wobec informacji płynących z Urzędu Marszałkowskiego i z PKP. W stu procentach możemy brać odpowiedzialność tylko za rzeczy, które zależą bezpośrednio od nas samych. Mamy jednak ewidentny powód do optymizmu. Wszakże później niż kiedyś nas zapewniano, ale pociąg między Świdnicą i Wrocławiem ponownie kursuje. Jak widać, nasza konsekwencja w działaniu może dawać efekty. Bądźmy, więc dobrej myśli, co do przyszłości istniejącego od niedzieli połączenia kolejowego.



wtorek, 10 grudnia 2013

Mama i tato

W piątkowe popołudnie i wieczór wcieliłem się w rolę Świętego Mikołaja. To już wieloletnia tradycja w Fundacji Pomocy Biednym Dzieciom „Ut Unum Sint”. W okolicach 6 grudnia odwiedzamy rodziny, z których młodsze dzieci, na co dzień chodzą do naszego fundacyjnego przedszkola lub starsze spotykają się w prowadzonym przez nas oratorium.



Największe wrażenie zrobiła na mnie wizyta w domu, w którym przebywa kilkoro dzieci oczekujących na adopcję. Tymczasowo znajdują się w rodzinie zastępczej. Najwyraźniej obecni opiekunowie troskliwie się nimi zajmują, bo dzieciaki sprawiały wrażenie całkowicie beztroskich, wręcz szczęśliwych. Jednak doprawdy opadła mi szczęka, gdy podczas wręczania im mikołajowych paczek padło skierowane do dwojga z nich pytanie, co chciałyby dostać pod choinkę. Z pełną naturalnością i całkowitą pewnością odpowiedziały: chcemy mamę i tatę! Pragnienie takie oczywiste, że aż niewyobrażalne w swej prostocie. Sądzę, że taka odpowiedź wskazuje także to, co w gruncie rzeczy, jest najważniejsze dla każdego człowieka. Chcemy być przygarnięci, akceptowani i kochani. Dwoje malców wypowiedziało to tak bardzo wprost, że poczułem się uderzony ich stwierdzeniem. A w następnych odwiedzanych mieszkaniach przymierzałem prawdziwość ich życzenia do sytuacji dzieci, które tam zastałem. Rodziny były bardzo różne. Potrzeba miłości dokładnie taka sama. Uświadomienie sobie tego pomaga w „zejściu na ziemię”. Wszystko jest ważne: wydarzenia na Ukrainie, huragan na wybrzeżu i budżet obywatelski w Świdnicy. Ponad tym jest jednak proste oczekiwanie: chcę mamy i taty. Od piątku towarzyszy mi myśl- co z tym doświadczeniem powinienem, co mogę z nim zrobić?



Wydaje mi się, że po przeczytaniu tego wpisu przez zaglądające tu osoby, nie będzie to tylko moja rozterka.



Opisane wydarzenie ma dla mnie jeszcze inny kontekst. Przed południem uczestniczyłem w spotkaniu z księdzem profesorem Dariuszem Oko. Stał się znany w Polsce z tego, że w sposób rzeczowy, wykazując znajomość faktów podejmuje skuteczną polemikę z krzewicielami ideologii gender. Sieroty po komunizmie usiłują narzucić nam kolejną niebezpieczną utopię. Jej praktycznym produktem są między innymi propozycje zastąpienia tradycyjnej rodziny znanej w naszej cywilizacji wynalazkami typu: dwóch facetów, z których jeden udaje, że jest mężczyzną, a drugi kobietą. Coś usłyszałem od księdza Oko, trochę na ten temat poszperałem w Internecie i gazetach. Znalazłem wiele argumentów pokazujących absurdalność genderyzmu. Jednak najbardziej utwierdziło moje przekonania na jego temat to, co chodząc w przebraniu Świętego Mikołaja usłyszałem od kilkuletniej dziewczynki i jej brata.

niedziela, 1 grudnia 2013

O marudzeniu

Czasem słyszy się, że marudzenie jest naszym narodowym hobby. Może tak jest, a może nie. W każdym razie, zgodnie z oczekiwaniami, w związku ze świdnickim budżetem obywatelskim głos zabierają także marudy. Pierwszą jestem ja sam, bo marudzę, że inni marudzą. To źle, ale jest z tego także pewna korzyść. Po prostu, wiem, o czym piszę.



Generalnie, są różne rodzaje marudzenia. Na przykład takie, w gruncie rzeczy, dobrotliwe i przyjazne. Coś w rodzaju napomnień żeby, wychodząc z domu brać parasol, bo może padać deszcz lub dobrych rad w stylu: ubezpiecz się, bo licho nie śpi. Powtarzane nazbyt często i bez potrzeby trochę męczą, ale nie można ich autorom odmówić autentycznej troski i dobrej woli.

W takich kategoriach traktuję głosy osób zwracających nam uwagę na przykład, że do niektórych mieszkań nie dotarły ulotki informujące o budżecie obywatelskim, choć miały trafić do wszystkich. Ktoś inny wskazuje, że Internet nie jest jeszcze powszechnie stosowany, więc nie można polegać na nim w komunikowaniu się z osobami nieco starszymi. Często także słyszę obawę, czy mieszkańcom będzie się chciało zaangażować i, choćby wziąć udział w głosowaniu na najlepsze projekty.

Nasza reakcja na podobne komentarze jest właściwie jedna - odpowiadamy, że staramy się, niedociągnięcia próbujemy poprawić, dziękujemy za podpowiedzi.



Inaczej rzecz się ma z marudzeniem, którego celem jest podważenie sensu tworzenia budżetu obywatelskiego lub totalna negacja naszej metody wprowadzenia go. Zdaniem malkontentów właściwie wszystko jest nie tak, za późno, za mało itd.

Wiem, że spora ilość takich głosów wynika po prostu z ogólnej frustracji. Przykładowy pan Kowalski (przepraszam czytelników o tym nazwisku) jest zwyczajnie wkurzony na wszystko. Wnerwia go praca lub przygnębia jej brak, irytują afery na szczytach władzy, oburzają matactwa przy śledztwie smoleńskim, a na dodatek Lewandowski nie strzela goli. Jeśli dociera do Kowalskiego zaproszenie do współdecydowania o przeznaczeniu 3.5 mln zł, najczęściej myśli on, że ktoś go robi w konia. Uważać może też tak: te nieroby (czyli prezydent, radni i urzędnicy) już dawno powinni wszystko zrobić, jak należy, więc po co zawracają mi…

Szczególny przypadek to eksperci od wszystkiego, na których nie poznali się bliźni i nie powierzyli im wystarczająco odpowiedzialnych stanowisk. Rozwiązaliby wszystkie problemy, ale skoro nie dano im szansy, skupią się na oglądaniu serialu o Kiepskich lub pisaniu jadowitych postów na internetowych forach.



Wobec takich marud jesteśmy trochę bezradni. Najczęściej są zamknięci na jakąkolwiek argumentację, która mogłaby zmienić ich postawę. Dlatego nie będziemy ich przekonywać za wszelka cenę. Tylko pozytywne fakty mogą przywrócić w nich, choć odrobinę optymizmu. Tymczasem staramy się, żeby nie zarazili nas swoim pesymizmem.



Odrębną kategorią marudzących krytyków wprowadzenia przez nas budżetu obywatelskiego są ludzie kierujący się politycznym wyrachowaniem. Napiszę o nich następnym razem. Wszakże marudzenie w nadmiernych dawkach jest ponad siły nawet najbardziej cierpliwych Czytelników.



Na koniec informacja, która jest dobrą odtrutką na marudzenie każdego rodzaju. Przez te kilka dni, jakie upłynęły od rozpoczęcia naboru wniosków na inwestycje w ramach budżetu obywatelskiego, wpłynęło ich już ponad 30. Oznacza to, że są wśród nas ludzie aktywni. Przede wszystkim oni utwierdzają nas w przekonaniu, że dobrze zrobiliśmy organizując budżet obywatelski.







poniedziałek, 25 listopada 2013

Konkurs rozstrzygnięty.

Dziękuję wszystkim, którzy podjęli konkursowe wyzwanie. Naprawdę, nie było łatwo znaleźć gminę, która na budżet obywatelski przeznacza większą część swych wydatków niż Świdnica. Pierwszą (i dotychczas jedyną prawidłową) odpowiedź przesłał pan Adrian. Jego mail jest komentarzem do wpisu ogłaszającego konkurs, a wyniki poszukiwań w Internecie potwierdzają, że na tle innych gmin wypadamy bardzo dobrze. Byłoby przyjemnie, gdybyśmy po zakończeniu całej akcji mieli podobne powody do zadowolenia np. pod względem ilości zgłoszonych do budżetu obywatelskiego projektów lub liczby osób biorących udział w głosowaniu.

sobota, 23 listopada 2013

Konkurs dla pesymistów (nie tylko).

Ruszyły prace nad budżetem obywatelskim. Pierwsze reakcje świdniczan są obiecujące. Dają podstawy do optymizmu odnośnie finału całej akcji. Pamiętam o powiedzeniu, że optymiści, to jedynie źle poinformowani pesymiści. Myślę jednak, że w tym przypadku okaże się nieprawdziwe. Odważnie robimy swoje, pomimo dającego się słyszeć tu i ówdzie marudzenia. O marudzeniu napiszę następnym razem. Dzisiaj coś na temat odwagi.


Wyrazem odwagi prezydenta Wojciecha Murdzka jest ustalenie, że pula pieniędzy do rozdysponowania przez świdniczan w ramach budżetu obywatelskiego na 2014 wynosi 3.5 mln zł. Stanowi to 12 procent wszystkich planowanych wydatków majątkowych miasta. Jeśli ktoś powie, że to wcale nie tak wiele, mam do niego jedno pytanie i jedną propozycję.


Pytanie jest takie: kiedy (czy kiedykolwiek) miałeś możliwość, aby swoim głosem bezpośrednio (!) zdecydować o konkretnych wydatkach na taką kwotę?

A propozycja jest następująca: wskaż gminę w Polsce, która wprowadziła budżet obywatelski na 2014 (według prasy gmin takich jest około 50) większy niż Świdnica. Oczywiście nie chodzi o kwotę bezwzględną. Choćby Poznań przeznacza na ten cel 10 mln zł, ale jego budżet wynosi 4 miliardy(!), a Świdnicy 175 milionów. Żeby reguły były jasne, a dane łatwe do pozyskania ustalam parametr – procentowy udział budżetu obywatelskiego w wielkości wszystkich wydatków na rok 2014. W Świdnicy wynosi to 2 procent. Pogratuluję każdemu, kto wskaże gminę z większym procentem. Natomiast, pierwszej osobie, która dotrze ze wskazaną informacją, wręczę moją osobistą nagrodę. Niech będzie to butelka przyzwoitego wina. Proponuję hiszpańskie Rioja Crianza 2007 rok.


Wracając do rozważań dotyczących optymizmu i pesymizmu, znalazłem też sentencję autorstwa Tristana Bernarda: jest tylko jedna rzecz głupsza od optymizmu- pesymizm.

Tym, którzy o budżecie obywatelskim w Świdnicy chcą dowiedzieć się więcej polecam stronę internetową mojbudzet.swidnica.pl. Poniżej porównanie naszej propozycji z niektórymi innymi miastami.





niedziela, 10 listopada 2013

Jest finansowanie dla Porta Santa

Na piątkowej sesji Rada Miejska przeznaczyła na realizację Porta Santa 250 tys. zł. To dobra decyzja, bo projekt jest naprawdę nad wyraz ciekawy. Pewnie dlatego właśnie tylko pięcioro radnych było przeciwnych.



W dyskusji poprzedzającej głosowanie pojawiły się różne wątki. Moim zdaniem, najbardziej warte skomentowania są dwa.

Pierwszy dotyczy pytania: budować Porta Santa, czy wydać pieniądze na……..i tu padała lista rzeczy niewątpliwie potrzebnych do życia. Moim zdaniem, to fałszywa alternatywa. Sedno sprawy leży w uznaniu ewidentnego faktu, że są świdniczanie, którzy także tę inwestycję uważają za ważną. I nie stoi to w żadnej sprzeczności z ich chęcią korzystania z bezpiecznych chodników, zadbanych parków i remontowanych budynków. Po prostu, w wielu z nas zakorzeniona jest chęć tworzenie rzeczy pięknych i odwołujących się do istotnych wartości. Na dobrą sprawę praktycznie wszystkie powstające w Świdnicy przez wieki dzieła, którymi się dzisiaj szczycimy zrodziły się właśnie z takiego myślenia. I nie da się zaprzeczyć, że na przestrzeni wielu ostatnich lat wyjątkowo rzadko wydawaliśmy na takie rzeczy pieniądze z budżetu miasta. Dzisiaj, gdy jest do zrealizowania dobry pomysł, nie można rozumnie uzasadnić, że w kwocie 160 milionów na różne wydatki, nie powinno być 250 tysięcy na Porta Santa.



Warto się także zastanowić nad tym, jak powstaje nasze przywiązanie do miejsca, w którym żyjemy. Czy znamy kogoś, kto kiedykolwiek przekonywał, że jakieś miasto jest szczególnie bliskie jego sercu, bo są w nim najbardziej gładkie chodniki w Polsce lub najmniej zaniedbane kamienice? Doświadczenie uczy, że utożsamiamy się ze swoim miastem, jeśli oprócz niedoskonałości są w nim także miejsca i rzeczy zupełnie wyjątkowe. Dzięki Porta Santa taką rolę może odgrywać w przyszłości plac JPII i dlatego warto dokończyć jego rewitalizację, skoro UE sfinansowała większość poniesionych już wydatków. Szkoda, że nie wszyscy potrafią przyjąć ten pogląd do wiadomości. A doprawdy godni politowania są ludzie, którzy gotowi są poprzeć każdą inicjatywę, byleby nie miała nic wspólnego z Kościołem i wiarą w Boga. Z drugiej strony, negują wszystko, co w jakikolwiek z wiarą im się kojarzy. Dyskusja z nimi, co do zasady, jest mało konstruktywna.



Druga kwestia wymagająca wyjaśnienia, to pretensje z powodu niezorganizowania konkursu na koncepcję Porta Santa. To nawet zabawne, że najgłośniej domagają się współdecydowania o ich kształcie, zagorzali przeciwnicy powstania instalacji. Poza tym, warto pamiętać, że nie było chyba nigdy w historii Świdnicy inwestycji tak bardzo konsultowanej, jak plac JPII. Odbyły się dwa konkursy. Pierwszy dotyczył przebudowy placu, drugi pomnika papieża. I chociaż mieszkańcy ewidentnie mieli wpływ na wybór przyjętych rozwiązań, wyraźnie widać, że nie daje to gwarancji pełnego sukcesu. Przebudowany plac JPII budzi niedosyt, chociaż nie jest tak zły, jak próbuje to wmawiać świdniczanom opozycja i niektórzy dziennikarze.

Faktem jest także, że we współpracy ze znawcami tematu szukaliśmy różnych rozwiązań poprawiających obecny stan rzeczy. Po trzech latach rozważań, z chwilą pojawienia się śmiałej koncepcji, przyszła pora na decyzje. Podejmujemy ją z pełną świadomością, że nawet najlepszy efekt końcowy będzie przez niektórych negowany. Nie zamierzamy jednak rezygnować z udzielonego nam w wyborach, społecznego mandatu do podejmowania decyzji. W gruncie rzeczy, tego domagają się opozycyjni radni ( o różnych rodowodach) i aktywiści, którym dotychczas nie udało się dostać do Rady Miejskiej, więc starają się „pokazać” świdniczanom. Nie damy się im zakrzyczeć. Naszym zdaniem Porta Santa, gdy powstanie, obroni się samo.

poniedziałek, 30 września 2013

Sobota na placu JP II

W sobotni poranek spotkałem się na placu Jana Pawła II z artystą, któremu zamierzamy powierzyć wykonanie Porta Santa (uzupełniających pomnik papieża) oraz konstruktorem, który rozpracuje szczegóły posadowienia konstrukcji. Dokonując na miejscu pomiarów, udało się rozstrzygnąć kilka dotyczących tego dylematów. Potem jeszcze odbyliśmy dłuższą rozmowę, dotyczącą szczegółów projektu. Wszystko zmierza ku temu, aby w ciągu kilku tygodni powstała dopracowana, całościowa koncepcja przedsięwzięcia. Wtedy też precyzyjnie określone będą jego koszty i przyjdzie czas na ostateczną decyzję, co robimy z pomysłem.



Z portalu swidnica24.pl dowiedziałem się, że około południa na placu pojawiło się kilkoro innych świdniczan. Oni akurat sądzą, że Porta Santa nie powinny powstać. ( Według portalu identycznego zdania była też jakaś wycieczka z Piotrkowa Trybunalskiego. Wow!!!) Z tego powodu przynieśli ze sobą drewniane drzwi, które służyły im do tego, żeby je skopać oraz żeby przybić na nich swój manifest. Najwyraźniej uczestnicy happeningu w ten sposób wyobrażają sobie pozytywne działanie na rzecz Świdnicy.



Cóż, każdy robi to, o czym ma pewne pojęcie i to, co w miarę potrafi oraz wykorzystuje swój czas na to, co dla niego jest ważne. Wyraźnie widać, że pod tymi względami z uczestnikami happeningu zasadniczo się różnimy. Przyznam szczerze, że nie mam z tego powodu kompleksów.

piątek, 20 września 2013

Po co nam kuranty?

To pytanie przyszło mi do głowy, gdy przechodziłem dzisiaj przez świdnicki Rynek, a zegar z ratuszowej wieży zaczął wybijać godzinę. Zaraz potem zabrzmiał hejnał. Wszystko to całkiem sympatycznie brzmiało, ale po co? Czy dzięki temu przybyło w mieście miejsc parkingowych i placów zabaw lub zmniejszyła się ilość dziur w chodnikach? Oczywiście, że nie. A czy w ogóle potrzebny jest komuś zegar na wieży? Choć nieźle się prezentuje, może jest zbędny, a 90 tys. zł, które kosztował, powinno się przeznaczyć na dodatkowy kwietnik w parku? Tylko, w jakim celu? Kwiatków raczej zjeść się nie da, więc właściwie żaden z nich pożytek. Idąc dalej, można wyśmiać odbudowę wieży ratuszowej - Rynek i bez niej był ładny. I tak dalej, dalej, dalej.



Piszę o tym w związku z histerią, jaka zapanowała na forach internetowych po tym, gdy podaliśmy informację o dwóch zamierzeniach inwestycyjnych. Pierwsze dotyczy przebudowy deptaka prowadzącego do kościoła na Osiedlu Młodych. Nawierzchnia promenady jest tak zniszczona, że aż niebezpieczna. Jej wygląd także pozostawia wiele do życzenia. Dlatego w przyszłym roku chcemy wykonać modernizację w wyniku, której oprócz funkcji czysto komunikacyjnej przestrzeń ta stanie się również miejscem odpoczynku wśród zieleni. Wstępną koncepcję przedstawiliśmy mieszkańcom do konsultacji.



Druga inwestycja to dokończenie modernizacji placu JP II. W odczuciu części mieszkańców wykonana przed kilku laty inwestycja budzi niedosyt. Zrozumiała jest, więc chęć doprowadzenia do sytuacji, gdy wystrój placu będzie wysoko oceniany przez samych świdniczan, a jego uroda i oryginalność stanie się dodatkowym argumentem przyciągającym turystów. Na ten cel Rada Miejska przeznaczyła już dawno temu kwotę 200 tys. zł. Aż do teraz nie wywoływało to żadnych kontrowersji.



Stopień wściekłości prezentowany przez przeciwników obu projektów oraz ilość jadu wylewanego przez nich w Internecie są doprawdy niezwykłe. Trudno tego nie zauważyć, ale jeszcze trudniej zaakceptować styl i argumenty, którymi się posługują.



Pewnie jest niemała grupa mieszkańców, którą okoliczności życia zmuszają do oceniania wszystkiego przez pryzmat pełnej miski. Świdnica jednak ( na szczęście) nie jest i (jestem pewien) nie będzie gigantycznym domem pomocy społecznej, w którym liczy się tylko i wyłącznie podtrzymanie najbardziej podstawowych funkcji życiowych. Związane z tym wydatki w budżecie miejskim każdego roku stanowią ogromną pozycję. Jednak aspiracje zdecydowanej większości świdniczan sięgają wyżej i dalej. Dlatego staramy się nie tracić z pola widzenia żądnej sfery życia miasta. I z tego samego powodu, za oczywisty obowiązek władzy uważamy także dbałość, o jakość przestrzeni publicznych. To od tego przecież w wielkim stopniu zależy, czy w swoim mieście czujemy się dobrze, czy źle. Po prostu, człowiekowi do życia potrzebne jest coś więcej niż tylko zaspokojenie elementarnych potrzeb. Ponadto identyfikacja ze swym miastem oznacza najczęściej także sentyment do wybranych, charakterystycznych miejsc, które wręcz automatycznie kojarzą się nam ze Świdnicą. Dlatego powinno ich być możliwie jak najwięcej.



Oczekiwania świdniczan są różnorodne. Komuś bardziej zależy na ścieżkach rowerowych, a innemu na atrakcyjności parków lub czystości ulic. W ramach pieniędzy, jakimi dysponujemy, staramy się wyważać i uwzględniać poszczególne racje. Dlatego mamy przygotowanych do realizacji szereg pomysłów, które dotyczą bardzo różnych sfer życia. Ot, choćby zagospodarowanie za kwotę 3 mln zł rejonu ulicy Ułańskiej, gdzie jeszcze w tym roku rozpoczniemy budowę terenu rekreacyjnego, boiska i parkingu.



Być może inaczej niż prezydent i radni można postrzegać priorytety wyznaczane w poszczególnych latach. Nie daliśmy sobie jednak nigdy wmówić, że dla nas- świdniczan nic nie znaczy piękno i urok rzeczy, które wykraczają poza katalog absolutnych „niezbędników”. Świadczy o tym niezbicie na przykład ilość uczestników Festiwalu Reżyserii Filmowej, a innych przykładów można podać wiele. I pewnie dlatego, choć wszyscy posiadamy zegarki, nikt dotychczas nie wnioskował, żeby szkło z tarcz zegara w wieży ratuszowej wykorzystać raczej do szklenia okien w remontowanych pustostanach. Nikt też chyba nie domagał się zastąpienia dźwięków bijącego zegara reklamą proszku do prania. Kuranty naprawdę potrzebne są nam do życia! Tak samo, jak efektowna i przyjazna mieszkańcom promenada na ul. Wyszyńskiego oraz wykonane z największym kunsztem artystycznym wrota Porta Santa na placu JP II. Tak po prostu jest. I nie zmienią tego ani antyklerykałowie wojujący ze wszystkim, co kojarzy się z wiarą i Kościołem, ani polityczni przeciwnicy prezydenta wykorzystujący każdy pretekst do prowadzenia przeciwko niemu negatywnej kampanii.

sobota, 31 sierpnia 2013

Proste słowo "oczywiście".

Według słownika PWN „oczywiście” oznacza partykułę komunikującą, że to, o czym jest mowa, nie budzi żadnych zastrzeżeń.

Odwołuję się do tej definicji w związku z komentarzem radnej Beaty Słaniewskiej-Moskal, jaki przeczytałem na portalu świdnica24.pl pod materiałem dotyczącym wiaduktu na Polnej Drodze (o kłopotach z tym związanych pisałem na blogu w czwartek). Redakcja poinformowała, że najkrócej rzecz ujmując, pogoniliśmy z budowy niesolidnego wykonawcę. Zrobiliśmy to na tyle sprawnie, że termin zakończenia inwestycji nie powinien się znacząco wydłużyć (około 2 tygodnie). Dodam, że skutecznie uzyskaliśmy 170 tys. zł tytułem kar umownych, a to w Polsce niezbyt często się udaje, gdy firma zalicza „wywrotkę”. W sumie, nie ma powodów do radości, ale dzięki przytomnej i szybkiej reakcji urzędników nie ma też żadnej tragedii.

Taka jest trzeźwa, rzeczowa ocena sytuacji formułowana przez każdego, kto ze zrozumieniem przeczytał tekst na portalu, a potem bez zacietrzewienia oraz złej woli zastanowił się nad jego treścią. Jednak według pani radnej rzeczywistość jest zupełnie inna. Z jej opinii wynika, że zniszczono piękny kamienny wiadukt, choć nie było to konieczne, bo zamiast budować nowy „blaszany”, należało tylko zrobić w kolejowym nasypie dodatkowe przejście dla pieszych. Według pani radnej gotowy projekt leży gdzieś w Urzędzie. Zdaniem pani BMS fatalnie się stało, bo <>. A wszystko, dlatego że <oczywiście
jak zawsze wielkiej i nowoczesnej oraz drogiej inwestycji>>. Podkreślam słowo „oczywiście”, bo użycie go przez panią radną jest ważne. Sprawia wrażenie, że prawda jest taka, jak ona ją przedstawia. Ponadto sugeruje, że BMS wie, o czym pisze, bo zna się na rzeczy. Jednak jej wypowiedź wskazuje, że albo pani radna świadomie wprowadza w błąd czytelników, albo nie zna lub nie rozumie znaczenia faktów. Tak, czy inaczej nie ma racji, co uzasadnię używając w sposób właściwy słowa „oczywiście”.

Oczywiście wymiana wiaduktu była konieczna ze względu na jego wymiary. Nie mogły się pod nim minąć nawet samochody osobowe. Oczywiście nie zmieniłoby tej sytuacji zrobienie odrębnego tunelu dla pieszych.

Oczywiście analizowaliśmy różne warianty udrożnienia ruchu na Polnej Drodze. Między innymi brano pod uwagę wybudowanie bliźniaczego tunelu i rozdzielenie ruchu pojazdów w przeciwnych kierunkach. Rozwiązanie to miało zasadnicze wady:
-zapewniona byłaby przejezdność, co najwyżej samochodów dostawczych
- powstałaby fatalna geometria drogi spowodowana bliskością drugiego, istniejącego tam przecież wiaduktu
- wysoki koszt 

W stosunku do tradycyjnie stosowanych technologii, wiadukty budowane z wykorzystaniem powłok wstępnie sprężanych (radna nazywa to blachą falistą) są tańsze i szybsze w montażu. Dlatego oczywiście taką wybraliśmy. Tak na marginesie, nie będę się wypierał, że jak pisze BMS, zawsze staramy się, żeby inwestycje miejskie miały przyzwoity standard i uwzględniały dobre rozwiązania techniczne. Oczywiście nie uważam tego za wadę.

Oczywiście bezpodstawne jest straszenie świdniczan, że budowa bardzo przeciągnie się w czasie. Prawdą jest że, nie można wykluczyć wczesnego ataku zimy. Gdybyśmy jednak nie rozstali się z poprzednim wykonawcą, oczywiście sytuacja byłaby zdecydowanie gorsza.

Oczywiście nie mamy żadnego wpływu na ewentualne upadłości firm wygrywających przetargi. Oczywiście nie możemy wykluczać z udziału w przetargach firm przedstawiających dokumenty świadczące o ich wystarczająco dobrej kondycji finansowej. Oczywiście nie wybieramy ofert z rażąco niską ceną. W przetargu na wiadukt wpłynęło 6 ofert niewiele różniących się ceną.

Na koniec, oczywiście nie uważam, że moja odpowiedź na biadolenie pani radnej spowoduje, że w przyszłości nie będzie wymądrzać się w sprawach, o których nie ma pojęcia. Przecież oczywiście wybory już za rok.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Wiadukt po raz drugi

Pokomplikowały się sprawy dotyczące przebudowy wiaduktu na Polnej Drodze. Pod koniec maja podpisaliśmy umowę z wyłonionym w przetargu wykonawcą. Inwestycja miała być zakończona do połowy grudnia. Jednak oprócz prac rozbiórkowych firma POL-DRÓG niewiele robiła, łamiąc ustalony harmonogram prac. Dlatego nasza reakcja była bardzo zdecydowana. Skwapliwie wykorzystaliśmy zapisy umowy dające nam prawo odstąpienia od niej, jeśli opóźnienia wykonania poszczególnych elementów robót przekroczą choćby 5 dni. 

Dlaczego tak się spieszyliśmy? Po pierwsze, chcemy skończyć prace przed zimą. Zobowiązuje nas do tego umowa o dofinansowanie unijne, ale jeszcze w większym stopniu, dążenie, żeby nie przedłużać czasu występowania utrudnień w ruchu na Polnej Drodze. Nie jest to na pewno główna arteria miejska, ale jej zamknięcie powoduje problemy komunikacyjne.

Po drugie, postanowiliśmy zabezpieczyć się przed powtórką sytuacji, jaka miała miejsce przy okazji modernizacji dworca Świdnica Miasto. W tamtym przypadku wykonawca inwestycji (firma  Integer) w tajemnicy przygotował i z zaskoczenia ogłosił upadłość. W rezultacie budowa z powodów formalno-prawnych została zastopowana na wiele miesięcy. Odbiło się to także na naszych finansach. Nie wchodząc w nadmierne szczegóły, mechanizm powstawania tego problemu był następujący. Po ogłoszeniu upadłości wykonawcy, z mocy prawa zobowiązani byliśmy zapłacić za wszystkie roboty zrealizowane przez Integer przed jej ogłoszeniem. Czyli niesolidnemu wykonawcy przekazać musieliśmy pieniądze nawet po tym, gdy wystawił nas do wiatru. Nie mogliśmy tych należności skompensować z karami umownymi za niedotrzymanie przez niego warunków umowy. Teoretycznie kary się nam należały. Jednak ze względu na to, że syndyk zdecydował się nie kontynuować inwestycji, praktyczne odzyskanie pieniędzy z tego tytułu stało się iluzją. Należności, takie jak nasze, znajdują się w bardzo odległej kategorii zaspokajania.  Oznacza to, że najpierw syndyk płaci zaległości wobec ZUS, US itd. Na pokrycie innych roszczeń właściwie nigdy nie ma wystarczających środków.  

Na podstawie tych doświadczeń postanowiliśmy wyprzedzić spodziewany ruch POL-DROGU. Od pierwszej chwili, gdy uzyskaliśmy informacje, że występuje realne zagrożenie upadłością, dążyliśmy do ich zweryfikowania. Przesądzające sprawę było dotarcie do ogłoszenia o wyprzedaży parku maszynowego przedsiębiorstwa. Potraktowaliśmy to, jako ewidentny zwiastun końca firmy. Dlatego, chociaż według naszej wiedzy upadłość do dzisiaj jeszcze nie została ogłoszona, wykonujemy już wszystkie niezbędne kroki w celu ochrony interesu miasta, zanim w sprawę ewentualnie wmiesza się syndyk.

 Ponieważ rzecz jest w toku, nie mogę pisać o szczegółach. W każdym razie dążymy do wyegzekwowania kar, choćby w taki sposób, żeby nie musieć płacić ani złotówki za dotychczas wykonane roboty. Ponadto kładziemy rękę na pieniądzach, które POL-DROG zdeponował na naszym koncie przed rozpoczęciem prac tytułem zabezpieczenia należytego wykonania umowy. Najważniejsze jednak jest to, że w ekspresowym tempie uzyskaliśmy od POL-DROGU potwierdzenie stanu zaawansowania inwestycji. Dzięki temu mamy precyzyjnie określony zakres robót pozostałych do wykonania. To umożliwia przeprowadzenie przetargu na dokończenie inwestycji. Unikamy także ewentualnych dyskusji, gdyby w przyszłości ktokolwiek chciał nas „skubać”, twierdząc, że stan zaawansowania inwestycji jest większy.

Co dalej? Przede wszystkim liczymy na to, że powtórzonym przetargiem zainteresują się wykonawcy. Poprzednio złożono 6 ofert niewiele różniących się ceną. Wszystkich uczestników pierwszego postępowania zachęcimy do ponownego startu. Liczymy, że konkurencja firm oraz fakt, ograniczenia inwestycji o wykonane już roboty, może ustrzec nas przed znaczącym wzrostem ceny. Termin zakończenia prac ustalamy na koniec roku. Jest to termin realny, o ile wcześniej niż zwykle nie zaatakuje nas zima.

Niestety, upadłości firm zdarzają się i będą się zdarzać. Nie mamy na to wpływu. Sztuką jest jednak potrafić minimalizować negatywne skutki takich zdarzeń.  Uważam, że pod tym względem wypadamy całkiem dobrze. Moim zdaniem, jako inwestor, nie mogliśmy w tej sytuacji zrobić niczego więcej na korzyść miasta.  

wtorek, 13 sierpnia 2013

"Dziura " na Spółdzielczej nie pozostanie "na wieki".

Podjęliśmy decyzję o gotowości przejęcia przez nasz TBS rozpoczętej budowy przy ul. Spółdzielczej. Postanowiliśmy wkroczyć do akcji, gdyż z niepokojem obserwowaliśmy bieg zdarzeń dotyczący tej inwestycji. Chociaż właściwie stwierdzenie, że „obserwowaliśmy”, nie jest odpowiednie.

W ostatnich dwóch latach właściciel gruntu oraz pracujący na jego rzecz inżynierowie kilkukrotnie byli w Urzędzie Miejskim. Aktywnie uczestniczyliśmy (w ramach swych uprawnień i kompetencji) w przygotowaniu inwestycji. Było z tym sporo problemów, bo wcześniejszy projekt budowlany był do niczego. Z szefem przedsięwzięcia - panem Murphym ( to ten sam, który uratował od zagłady budynek przy ul. Jagiellońskiej- dawny ośrodek kultury) ustaliliśmy nawet takie szczegóły, jak wspólna realizacja remontu ul. Spółdzielczej (dla potrzeb budynku trzeba ją nieco przebudować, tworząc także nowe miejsca parkingowe). Inwestycję rozpoczęto z impetem, który jednak wyczerpał się wkrótce po zakończeniu prac ziemnych. Na placu budowy zapanował wielomiesięczny bezruch, potem zniknął żuraw, a solidne panelowe ogrodzenie zastąpił rachityczny płot z drucianej, stosowanej w lasach siatki.  Dowiedzieliśmy się, że spółce „Katedra”, będącej inwestorem, grozi upadłość. Zrobiło się niebezpiecznie dla przechodniów. Jeszcze większe zagrożenie dotyczy sąsiednich nieruchomości, które położone są blisko krawędzi wykonanego wykopu.

Przede wszystkim troska o bezpieczeństwo budynków i osób spowodowały, że od kilku tygodni jesteśmy w stałym kontakcie z Powiatowym Inspektorem Nadzoru Budowlanego, który zaniepokojony sytuacją wszczął postępowanie dotyczące zagrożenia katastrofą budowlaną. Na tę chwilę sytuacja wydaje się  względnie stabilna.  Jednak strach pomyśleć, jak się ona zmieni po sezonie zimowym, jeśli nie wykona się odpowiednich prac zabezpieczających. Upadła spółka na pewno ich nie zrealizuje. A jeśli nie ona to, kto i za czyje pieniądze?

Upadłość „Katedry” powoduje także, że zupełnie realną perspektywą staje się pozostawienie na lata w centrum miasta gigantycznego wykopu. Nawet, jeśli udałoby się go należycie zabezpieczyć, byłby to fatalne dla wizerunku Świdnicy. A doświadczenie uczy, że raz przerwaną na pewien czas inwestycję szalenie trudno jest wznowić.

Z tych powodów, nie zamierzamy czekać biernie na dalszy rozwój wypadków. Analiza wykonana w TBS przekonuje, że nasza komunalna spółka jest w stanie dokończyć budowę i racjonalnie zagospodarować powstałe mieszkania. Według projektu, którego nie chcemy zmieniać, ma ich być 43. Poza nimi przewidziane jest powstanie trzech lokali użytkowych w parterze oraz podziemnego parkingu. 

Rozważamy dwa różne warianty przejęcia rozpoczętej inwestycji. Wybierzemy korzystniejszy, a wybór opcji zależeć będzie głównie od tego, czy upadłość „Katedry” ( na razie jest w sądzie tylko wniosek) zostanie ogłoszona, czy nie. Okaże się to najprawdopodobniej do połowy września.  Jeśli jednak projektem zainteresuje się jakiś developer gotowy do sprawnej realizacji budynku, także bylibyśmy zadowoleni. TBS skoncentrowałby się w tej chwili wyłącznie na dokończeniu kompleksu mieszkaniowego na Zarzeczu, a potem planował inne przedsięwzięcia. Nie chodzi wszakże o to, żeby na siłę szukać TBS-owi niestandardowych zadań, lecz nie dopuścić do bezterminowego trwania na ul. Spółdzielczej wielkiej dziury w ziemi.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Egzamin na prawko w Świdnicy

Wiele wskazuje na to, że coraz bardziej realna staje się możliwość zdawania egzaminu na prawo jazdy w Świdnicy. Od szeregu lat było to wykluczone. Jednak z chwilą, gdy nastąpiły zmiany prawa stwarzające szanse powstania w naszym mieście filii Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego ostro zabraliśmy się do pracy, żeby nie przegapić okazji.

Przede wszystkim zaprosiliśmy do współpracy wszystkie lokalne szkoły jazdy, których jest niemało, bo około dwudziestu. Z grupy właścicieli spontanicznie wyłonił się zespół roboczy, którego motorem napędowym stał się pan Paweł Żuraw. Przeprowadzona została ankieta, której wyniki posłużyły do wykazania, że filia WORD w Świdnicy ma racjonalne podstawy ekonomiczne dla swego istnienia.

Z dużą przychylnością spotkaliśmy się ze strony dyrektorów WORD w Wałbrzychu. Od ich nastawienia sporo zależało, a nie wszędzie na Dolnym Śląsku inicjatywy podobne do naszej spotkały się z aprobatą szefów istniejących już placówek. Dlatego warto podkreślać, że otrzymaliśmy realne wsparcie. Obecnie trwają finalne uzgodnienia dotyczące szczegółów umowy, jaką Miasto i WORD podpiszą między sobą. Wcześniej konieczne jest uzyskanie ostatecznej zgody Samorządu  Wojewódzkiego i naszej Rady Miejskiej. Wydaje się jednak, że deklarowana życzliwość członków Zarządu Województwa jest trwałym faktem. A ponieważ powodzenie tej inicjatywy jest korzystne dla mieszkańców miasta i powiatu, nie sądzę, żeby radni miejscy jej nie zaakceptowali.

Siedziba świdnickiej filii WORD znajdować się będzie w remizie OSP przy ul. Wałbrzyskiej. Rozmowy z komendantem jednostki pokazały, że nie w pełni wykorzystywany jest budynek oddany przez Miasto strażakom w nieodpłatne użyczenie. Jeden z lokali o wystarczającej dla urządzenia ośrodka egzaminacyjnego powierzchni może być przekazany na ten cel bez uszczerbku dla działania OSP.  Przeciwnie, wstępne ustalenia mówią o tym, że strażacy mogą liczyć na wymierne korzyści.
Plac manewrowy znajdować się będzie niedaleko od remizy, po drugiej stronie ul. Głowackiego. Jego część dzierżawi obecnie jedna ze szkół jazdy. Jednak wielkość terenu powoduje, że i tutaj nie nastąpi kolizja przyszłej i istniejącej dzisiaj funkcji.

Jeśli wszystko dobrze pójdzie filia powinna powstać jeszcze w tym roku. W tej chwili szacujemy jeszcze wydatki, jakie Miasto musiałoby ponieść, żeby doprowadzić sprawę do szczęśliwego finału. Z dotychczasowej wiedzy wynika jednak, że nie powinno być to przeszkoda nie do przejścia. Najprawdopodobniej egzaminy będzie można zdawać trzy razy w tygodniu. Jeśli zainteresowanie ośrodkiem będzie zdecydowanie większe od prognozowanego obecnie, możliwe będzie rozszerzenie skali działania filii WORD.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Dziczyzna z wosku (na razie).

Dzisiaj wykonawca rzeźby dzików, które staną w centrum skweru przy ul. Franciszkańskiej przedstawił pierwszy model swej pracy. Wykonał go w skali 1:10, a tworzywem jest wosk.

Prezentacja wypadła naprawdę znakomicie. Zarówno grono urzędników uczestniczących w realizacji zadania, jak i Aleksander Mazij - autor projektu byli bardzo zadowoleni z tego, co zobaczyli. Kompozycja dobrze prezentuje się przestrzennie. Udało się także wystarczająco dokładnie dopracować szczegóły np. herb i kłódkę na wieku skrzyni pamięci, binokle na pysku jednego z warchlaków lub pióro w pysku innego.

Kolejnym krokiem do zrobienia jest przygotowanie modelu w skali 1:1. Uzgodniono, że w połowie września artysta zaprosi nas po raz pierwszy do swej pracowni. Odbiór ostateczny nastąpi w październiku. Wtedy model zostanie pocięty na kilkanaście części, które w zakładzie w Gliwicach posłużą do wykonania form odlewniczych. Potem poszczególne elementy będą odlane z brązu i zostaną zespawane, a powierzchnie odpowiednio wyprawione. Całość prac mogłaby się zakończyć jeszcze w tym roku. Jednak uznaliśmy, że instalowanie rzeźby późna jesienią nie ma sensu. Plenerowa impreza na otwarcie najprawdopodobniej nie udałaby się z powodu złej pogody.

Udany eksperyment z konkursem na rzeźbę przeznaczoną na skwer upewnia mnie, że warto organizować podobne przedsięwzięcia. Dlatego najprawdopodobniej wkrótce ogłosimy konkurs dotyczący placu Jana Pawła II.

 Pomnik papieża planowany przez stowarzyszenie „Pamięć i wdzięczność” (także wybrany w konkursie) nie rozwiązuje problemu, jaki mamy z tym placem. Sylwetka klęczącego Ojca Świętego nie będzie wystarczającą dominantą, zamykającą perspektywę placu od strony ul. Długiej. Powinien powstać tam akcent architektoniczny w miejscu, w którym zbiegają się centryczne linie zaznaczone na posadzce placu. To „coś” musi mieć właściwe gabaryty. Swą treścią komentować pomnik papieża, a jednocześnie nowoczesną formą i atrakcyjnym materiałem, z którego będzie wykonane, bardzo harmonijnie współgrać z dość tradycyjną rzeźbą. Zadanie postawione uczestnikom nie będzie łatwe. Dlatego chyba bardziej liczyć powinniśmy na prace „osób z branży”, niż zupełnych amatorów. Chociaż nie raz już przekonaliśmy się, że inwencja twórcza nie zna granic, a nieprofesjonaliści potrafią zaskoczyć ciekawymi pomysłami.
Tak, czy inaczej bądźmy dobrej myśli, że właśnie tak będzie w tym przypadku.

wtorek, 23 lipca 2013

Pogłoski mocno przesadzone.

Mieszkańcy miasta i gminy Świdnica oraz Marcinowic będą korzystać z lepszych autobusów. Po kilkuletnich staraniach nasze MPK zdobyło dofinansowanie unijne w wysokości 4.8 mln zł na zakup 8 nowych autobusów dla komunikacji miejskiej. To kolejny przykład skutecznego pozyskiwania pieniędzy na inwestycje w miejskich spółkach. Co z tego wynika?

Po pierwsze wniosek, że warto dbać o własne spółki. Chodzi o stałe zainteresowanie ich działalnością, a gdy trzeba, udzielanie im przez Miasto wsparcia w granicach istniejących możliwości prawnych i finansowych. Ważne jest także powołanie przez prezydenta Wojciecha Murdzka właściwych osób do kierowania firmami. Tak się składa, że w Świdnicy zarządy spółek komunalnych od lat pracują w niezmienionym składzie. Niedawno w mediach niektórzy sfrustrowani radni bardzo krytykowali ten stan rzeczy. Myślę, że niesłusznie, a ciągłość pracy szefów ma znaczenie także dla drugiego wniosku.

Brzmi on: warto być konsekwentnym. Wszakże MPK bez powodzenia ubiegało się o dotację już wcześniej. Mimo początkowego fiaska starań, nie załamano rąk, lecz pilnowano swego „interesu”. Gdy pojawiła się, początkowo niewielka, szansa na sukces, ponowiono próbę. Pełna mobilizacja, zaangażowanie w sprawę prezydenta miasta i życzliwych nam osób w Platformie Obywatelskiej, przyniosło skutek.

Po trzecie, przydatne są dobre relacje z politykami, którzy decydują o podziale pieniędzy na poziomie samorządu wojewódzkiego. Dzisiaj są to głownie osoby z PO. Być może przypadkiem jest, że niektóre pierwsze próby pozyskania środków z UE np. na centrum przesiadkowe zakończyły się niepowodzeniem, mimo że projekty te były wstępnie wysoko oceniane prze ekspertów. Być może jeszcze większym przypadkiem jest to, że w obecnej kadencji, po zawiązaniu w Świdnicy koalicji Wspólnota Samorządowa – PO, część zaległych spraw pomyślnie sfinalizowano. Ewidentne jest jednak, że koalicja działa efektywnie, pomimo naturalnych, istniejących w każdej koalicji dyskusji i sytuacji zapalnych.

Po czwarte, nie dla każdego powodem do radości jest korzystna dla Świdnicy, dobra współpraca WS i PO. W ostatnich dniach ujawniło się kilku pyskaczy, którzy najchętniej wywróciliby do góry nogami obecne status quo. Stąd te krokodyle łzy wylewane nad postępowaniem prezydenta Wojciecha Murdzka, który choćby zdaniem pana Bolesława Marciniszyna, nadmiernie kombinuje w relacjach z Rafałem Dutkiewiczem i Grzegorzem Schetyną. Niewykluczone, że z perspektywy Bolka najlepiej byłoby, gdyby wszyscy skłócili się ze wszystkimi. Według mnie, wywołaniu chaosu służyła także nieudana, prowadzona między innymi przez Tadeusza Grabowskiego, akcja odwołania Joanny Gadzińskiej z funkcji przewodniczącej Rady Miejskiej. Parafrazując jednak popularne zdanie pisarza Marka Twaina, pogłoski o śmierci koalicji WS-PO są mocno przesadzone. Przeciwnie, uzyskiwane dobre rezultaty i obiektywne osiągnięcia konsolidują koalicję.

I dlatego bądźmy zadowoleni z uzyskanych pieniędzy na zakup autobusów oraz oczekujmy ze spokojem, że jeszcze parę dobrych rzeczy uda się koalicji w tej kadencji wspólnie zrealizować.

czwartek, 4 lipca 2013

Obiady do kontroli. Natychmiast!!


Wreszcie wiadomo, co miał na myśli radny Tadeusz Grabowski, gdy ostatnio w gazecie wytaczał armaty przeciwko swym koleżankom i kolegom ze Wspólnoty Samorządowej. Zarzucał nam tworzenie sieci podejrzanych zależności i konserwowanie „układu”. Trudno było się zorientować, o czym lub o kim mówi, bo bardzo unikał konkretów. Dlatego z pomocą w objaśnianiu kulis lokalnej polityki pospieszył mu jego obecny sojusznik - przewodniczący klubu radnych PiS, radny Robert Garstecki. Ostatnio panowie blisko współpracują, więc pan Garstecki w wywiadzie prasowym dopowiedział to, co jak sądzi, było do tej pory ściśle strzeżoną tajemnicą Wspólnoty i ostatecznie może nas pogrążyć w oczach świdniczan. Otóż, okazało się, że według pana Roberta, tym, co najbardziej kompromituje prezydenta Wojciecha Murdzka, jest jego siostra (radna miejska) oraz rosół z makaronem. Ujął to tak:
„Jaką mamy pewność, czy pani radna nie konsultuje swoich decyzji podczas wspólnych niedzielnych obiadów ze swoim bratem? Nie wiem, czy pokrewieństwo jest tutaj najlepszą rekomendacją dla pełnienia tak ważnej funkcji w mieście.”
Faktycznie powiało grozą! Na szczęście Robert Garstecki zachował czujność, nie jest bierny, a nawet wie, co należy uczynić wobec powagi sytuacji. Mówi tak:
„Należy zbudować trwałą, apolityczną grupę radnych, którzy, pomimo różnic światopoglądowych, będą w stanie działać razem w imię naprawy złej sytuacji wytworzonej przez środowisko prezydenta Wojciecha Murdzka (…)
Z nimi chcę budować nową jakość.”
  I rzeczywiście buduje! Sam będąc całkowicie „apolitycznym” radnym reprezentującym zupełnie „apolityczny” PiS od dłuższego czasu knuje ze zdecydowanie „apolitycznymi” radnymi SLD i absolutnie „apolitycznym” Tadeuszem Grabowskim usuniętym z klubu Wspólnoty Samorządowej. Chcą zawiązać koalicję sprzeciwu wobec prezydenta. Nie jest jednak jasne, czy uda się temu „apolitycznemu” towarzystwu uzgodnić wspólny plan działań na rzecz zwalczenia „afery obiadowej”. Podobno ścierają się różne koncepcje. Radny Robert Garstecki w ramach dążenia do pełnej transparentności, domaga się ujawnienia jadłospisu prezydenta i kontroli listy niedzielnych gości przez Komisję Rewizyjną.  Radykałowie w SLD proponują likwidację niedzieli lub przynajmniej świątecznych, rodzinnych obiadów. Frakcja umiarkowana zadowala się zobowiązaniem panów do zmywania naczyń po posiłku.
A co z rzekomym problemem zaangażowania w sprawy społeczne członków tej samej rodziny? Pewnie nic. Bo tak naprawdę, nie ma niczego złego w tym, że Bogusława Murdzek w kolejnych już wyborach uzyskała mandat radnej i szefuje Komisji Budżetu, a Wojciech Murdzek jest prezydentem. Gdy wyborcy udzielali im swego zaufania, wiedzieli o ich pokrewieństwie. Nie ma, więc żadnych rzeczowych argumentów przeciwko takiemu stanowi rzeczy. I kto, jak kto, ale członek świdnickiego PiS-u chyba ma tego pełną świadomość. Wszakże w ostatnich wyborach o funkcję prezydenta i jednocześnie radnego ubiegał się Mariusz Barcicki – klubowy kolega pana Garsteckiego. I nikomu w PiS nie przeszkadzało, że na liście wyborczej nazwisko to pojawiło się trzykrotnie, bo startowała także córka i (najprawdopodobniej) syn pana Barcickiego. Nie zauważyłem również zgorszenia w szeregach tej partii, z tego powodu, że mąż lokalnej liderki PiS- pani Anny Zalewskiej jest radnym powiatowym. O pokrewieństwie Jarosława i śp. Lecha Kaczyńskiego wiedzą wszyscy.

Na tym kończę swój, niezbyt poważny tekst na temat kompletnie niepoważnego problemu wyszukanego przez pana Garsteckiego.

czwartek, 28 marca 2013

Dorsz po świdnicku.

Po sesji Rady Miejskiej, na której odrzucono projekt likwidacji Inwestycji Świdnickich przez połączenie ich ze Świdnickim Towarzystwem Budownictwa Społecznego brałem udział w nagraniu dyskusji na ten temat. Potem, w spokoju oglądałem ją na portalu Świdnica24.pl. Przyznam, że mocno się zdziwiłem stanowiskiem radnych przeciwnych łączeniu. Okazało się, że nie jest istotne dla nich nic poza chęcią dorwania się do dokumentów likwidowanej spółki. Nie wiem, jakich rewelacji spodziewają się w nich doszukać, ale starają się stworzyć wrażenie, że już za chwilę ujawnią fakty mrożące wszystkim krew w żyłach. A nawet, jeśli nie, to ich zdaniem, świdniczanie niczego nie pragną bardziej niż kontroli prowadzonej przez radnych. Czy coś konstruktywnego dla miasta wyniknie z ich działań?  Czy może skończy się tak, jak z wykrywaniem „afer kaczyzmu” przez minister Julię Piterę? Pamiętamy, że zapowiadała ujawnienie przekrętów PIS-u na ogromną skalę. Pomimo wielkiego wysiłku włożonego w śledzenie wszystkiego, co tylko się dało śledzić, największą ustaloną nieprawidłowością okazała się zapłata za danie z dorsza.

Jestem przekonany, że Komisja Rewizyjna wytężać będzie swe siły i żadne błędy popełnione w Inwestycjach Świdnickich nie umkną ich uwadze. Na pewno odwalą kawał dobrej roboty, a potem…... Potem będzie duża szansa, że miasto stanie się sławne dzięki „dorszowi po świdnicku”. Warto już teraz poznać na niego przepis.

  1. Najpierw wybierz kucharza, niech on wszystko zaplanuje. Wskazane jest, żeby miał duże aspiracje i był silnie zmotywowany do pracy. Na przykład może chcieć się odegrać na kumplach, którzy wcześniej mu podpadli, gdyż nie wybrali go na szefa koła ich stowarzyszenia. Kucharz ten nie musi być artystą, ale powinien mieć zapał do mieszania w garach. Dobry kandydat to Tadeusz Grabowski. Ma jeszcze tę zaletę, że nie przejmuje się ubocznymi skutkami swej aktywności.
  2. Kucharz niech dobierze sobie wspólnika odpowiedzialnego za promocję. Ważne, żeby starał się robić wrażenie, że nikomu nie grozi zatrucie potrawą. Dlatego z sensem czy bez sensu, ale powinien stale powtarzać słowa- klucze: czystość, przejrzystość, transparentność, porządek i sterylność ( w skrócie pis). Wskazane jest także, żeby w razie draki mógł liczyć na wsparcie kogoś ważnego, choćby jakiejś wygadanej posłanki. Nie znajdziesz nikogo lepszego nad Roberta Garsteckiego. A przy okazji masz gotowy, fajny slogan reklamowy. Kurcze, to też się rymuje!
  3. Potem skompletuj drużynę pomocy kuchennych. W zasadzie nie muszą się męczyć. Wystarczy, żeby ich przywódca potrafił w miarę przekonywująco wyjaśnić, że wzięliby się do pracy, ale mimo szczerych chęci, ktoś im to ciągle uniemożliwia. Mistrzem takich uników jest Janusz Solecki. Prawie na każdej sesji Rady Miejskiej wyjaśnia, że chętnie głosowałby zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, ale prezydent miasta czegoś tam mu nie dostarczył lub o czymś nie poinformował. Ostatnio poszło się o plan łączenia spółek. Prezydent dokumentu nie przygotował, więc radny podobno nie wiedział, czy ŚTBS przejmie Inwestycje Świdnickie, czy może odwrotnie.  Zdecydowanie klub radnych SLD pod kierunkiem Janusza Soleckiego jest cennym uzupełnieniem dorszowego dream teamu.
  4. W końcu trzeba znaleźć kogoś, kto nie zawaha się potrawę przyrządzić nawet, jeśli będzie niestrawna. Nie musi znać dokładnie receptury, ale ściśle powinien wypełniać polecenia szefów. Pewnie nadałby się do tej roli Krzysztof Grudziński. Często sprawia wrażenie nieco zagubionego i nieobecnego w Radzie Miejskiej. Jednak na ostatniej sesji zachował się absolutnie zgodnie z wolą przełożonych. Zagłosował przeciwko łączeniu spółek, wbrew pozostałym członkom klubu radnych miejskich Platformy Obywatelskiej, ale według wskazówek władz powiatowych partii.  
  5. Po skompletowaniu zespołu przystąpić należy do działań ściśle kulinarnych. Do rondla wrzucamy sieczkę i gotujemy ją na mamałygę. Można dodać główkę kapusty, chociaż nie zalecam tego z obawy przed możliwymi drażliwymi skojarzeniami związanymi z jej najtwardszą częścią. Potrawkę należy serwować po przyprawieniu jej zatroskanym obliczem Mariusza Barcickiego, radosnym uśmiechem Wojciecha Kielki i dostojnym milczeniem Michała Kuliga.

Jeśli ktoś zapyta, dlaczego w przepisie na „dorsza po świdnicku” zabrakło samego dorsza, odpowiedź jest prosta- ustalą to radni z Komisji Rewizyjnej. A tropy są, wbrew pozorom, bardzo wyraźne. Przecież dorsz to ryba. Ryby są przysmakiem kotów, więc jakiś kot mógł ją zeżreć. A kto ma kota? Oczywiście, Ryszard Wawryniewicz prezes Inwestycji Świdnickich!   Zaczyna się to wszystko układać w logiczną całość. Komisjo Rewizyjna do roboty! Żądamy efektów waszej pracy!   

wtorek, 26 marca 2013

Chwilowo. Nie na zawsze.

Likwidacja spółki Inwestycje Świdnickie ostatecznie została przesądzona na lutowej sesji Rady Miejskiej. Od tego czasu podjęto konkretne kroki zmierzające do zakończenia jej istnienia. Prezes spółki jest w okresie wypowiedzenia umowy o pracę. Pozostałych dwoje pracowników oddelegowanych do spółki wróciło już do pracy w urzędzie. Do końcem marca spółka przestanie wynajmować lokal na swą siedzibę. Mówiąc najkrócej, aktywność spółki i koszty związane z jej funkcjonowaniem właśnie się kończą.
Zaproponowana uchwała o połączeniu Inwestycji Świdnickich z Świdnickim Towarzystwem Budownictwa Społecznego wypełniała wolę rady, rozumianą, jako zakończenie bytu spółki. Pozwalała jednak uniknąć długotrwałego (co najmniej 8-9 miesięcy) i kosztownego (około 50 tys. zł) procesu likwidacji spółki. Ponadto, ponieważ procedura łączenia trwałaby tylko około 3-4 miesiące, zdecydowanie szybciej możliwe byłoby przeznaczenie majątku Inwestycji Świdnickich na jakiś ważny i społecznie oczekiwany cel. Proponowaliśmy, żeby była nim budowa nowych mieszkań na Zarzeczu.  Szybkie przejęcie majątku likwidowanej spółki przez ŚTBS pozwalało już w lipcu rozpocząć inwestycję i zakończyć ją do połowy przyszłego roku.  Niestety, tak się nie stanie. Większość radnych, bez żadnego rzeczowego uzasadnienia, zdecydowała przeciągać proces likwidacji. W rezultacie niepotrzebnie poniesiemy nieuzasadnione koszty i stracimy dla inwestycji cały sezon budowlany.
Takie są materialne skutki dzisiejszego głosowania. Efektem ubocznym, chociaż dla szczególnie zacietrzewionych radnych najważniejszym, będzie stałe podgrzewanie atmosfery w Radzie Miejskiej w związku z prowadzoną likwidacją. Na pewno pojawią się zarzuty, że można ją prowadzić szybciej, taniej, wybierając na likwidatora inna osobę itp. Procedury likwidacyjne są skomplikowane i nie sa powszechnie znane. Dlatego dla radnych posługujących się demagogią, otwiera się ogromne pole do politycznych ataków. Szkoda, że z tym ich dążeniem przegrała konstruktywna propozycja sprawnego i ostatecznego zakończenia tematu Inwestycji Świdnickich. Polityka wzięła górę nad troską o pozytywny bieg zdarzeń. Zwyciężyła (jestem pewien, że nie na zawsze) polityka. Przegrała ( mam nadzieję, że tylko chwilowo) Świdnica. 


sobota, 16 marca 2013

Inwestycje Świdnickie po raz trzeci.

Na sesji w dniu 22 marca radni miejscy po raz trzeci rozpatrywać będą projekt uchwały dotyczący likwidacji Inwestycji Świdnickich. Dwa pierwsze podejścia rozstrzygnęły, że spółka zostanie unicestwiona. Niestety, polityczne zacietrzewienie spowodowało, że podjęto tę bezsensowną decyzję. Bezsensowną, gdyż wykorzystywanie spółki celowej do realizacji dużych projektów jest koniecznością ze względów podatkowych i prawnych (dopuszczalne wskaźniki zadłużenia). Bezsensowna także, dlatego że wycofanie się z budowy aquaparku można było uzyskać w inny sposób, niż skazując na zagładę podmiot, który miał być inwestorem. Wystarczyło przecież wycofać się z poręczenia kredytu na budowę, kiedyś większością głosów ustanowionego przez radnych. Mimo ewidentnych argumentów za dalszym istnieniem IŚ, postanowiono ukatrupić park wodny „na śmierć” w stylu przypominającym gry komputerowe, w których określone postacie pozbawia się wszystkich przewidzianych dla nich żyć. Spółka stała się ofiarą takiego prostackiego podejścia, chociaż mogłaby się jeszcze kiedyś w przyszłości przydać. Zwłaszcza, że pozostając w stanie „uśpienia” nie generowałaby żadnych kosztów. Cóż, radni postanowili zrobić inaczej.

Jednak żadna, nawet najbardziej nietrafiona decyzja rady nie zwalnia prezydenta i jego współpracowników z obowiązku pozytywnego myślenia. Dlatego postanowiliśmy zaproponować dojście do celu wskazanego przez radnych metodą inną niż typowy proces likwidacji. Ze względów proceduralnych (prawo przewiduje określone terminy na podejmowanie kolejnych czynności) trwałby on około 9 miesięcy. W związku z czym, musielibyśmy co chwilę tłumaczyć, dlaczego jeszcze nie zakończyliśmy procesu, chociaż odpowiedź byłaby oczywista. Długo trwająca likwidacja to również wysokie jej koszty. W związku z tym, pewnie atakowano by nas, że ponosimy duże wydatki, choćby na opłacenie likwidatora. Nie mówiąc o tym, że na pewno powstałaby jakaś kuriozalna teoria, dlaczego funkcję tę powierzono jakiemuś panu Kowalskiemu, a nie Malinowskiemu. Co najgorsze, do czasu zakończenia procedury likwidacji nie można by wykorzystać majątku IŚ. Po prostu, pozostałby on bezproduktywny.

Wymienionych mankamentów likwidacji można uniknąć, jeśli rada zaaprobuje zgłoszony przez nas pomysł. Jego istota sprowadza się do przyłączenia IŚ do innej miejskiej spółki – TBS. Takie postępowanie trwać będzie tylko około 3-4 miesiące i nie będzie powołany likwidator. Dzięki temu poniesiemy minimalne koszty, a kapitał zgromadzony obecnie w IŚ zostanie jeszcze w tym roku przeznaczony na rozwój budownictwa mieszkaniowego. TBS kontynuować będzie budowę bloków przy ul. Kilińskiego. Mieszkania chcemy zaproponować osobom, których nie stać na dokonanie zakupu u dewelopera, a jednocześnie mają dochody zbyt wysokie, by ubiegać się o lokal komunalny. Takich ludzi jest w Świdnicy wielu. Jestem przekonany, że oferta TBS jest dla nich praktycznie jedyną szansą osiągnięcia stabilizacji sytuacji mieszkaniowej. Zwłaszcza, że chcemy dopuścić możliwość stopniowego dokonywania wykupu mieszkania poprzez płacenie czynszu zawierającego spłatę kredytu zaciągniętego przez TBS na budowę. Jeśli nasz plan się powiedzie, inwestycja rozpocznie się latem.

Chciałbym, żeby złe emocje dotyczące IŚ nie powróciły podczas obrad Rady Miejskiej. Na wszelki wypadek, być może uprzedzając ewentualne pytania, informuję, że połączenie spółek nie wiąże się ze wzrostem zatrudnienia w TBS. Spółka ta ma jednoosobowy zarząd, który z powodzeniem daje sobie radę, więc nie będziemy niczego zmieniać. Pisząc to, mam nadzieję na konstruktywne podejście większości radnych do zaproponowanego projektu. Wystarczy już decyzji niedobrych, wręcz abstrakcyjnych z punktu widzenia racjonalności działania. Czas najwyższy skończyć z politycznymi gierkami i dyskusjami na temat tego, czy pan Wawryniewicz wydaje się radnym sympatycznym, czy antypatycznym człowiekiem. Czy podobnie myślą radni najbardziej konfrontacyjnie nastawieni do każdej propozycji prezydenta, przekonamy się już w najbliższy piątek.             

piątek, 8 marca 2013

Starosta zdobywa szczyty.

Przypomniał mi się żart. Szczyt okrucieństwa – przebijać oka tłuszczu w rosole.

 Podobnych, przeważnie niezbyt śmiesznych, „szczytów” wymyślono całą masę. Bardzo rzadko, jakaś czynność jest opisem więcej niż jednego „szczytu”. W każdym razie, nie spotkałem dotychczas wspólnego określenia dla najgłębszej dyskrecji, ekstremalnej szybkości działania i największej naiwności. A jednak da się to zrobić! I wcale nie w jakiejś wirtualnej przestrzeni, lecz w najprawdziwszym, realnym świecie. Sztuki tej dokonał mój kumpel, znany figlarz – Zygmunt Worsa. Gratulacje Panie Starosto!

Na czym polega wyczyn Zygi? Przysłał do Rady Miejskiej w Świdnicy pismo dotyczące Lesława Podgórskiego (także mojego dobrego kolegi), który od kilkunastu lat jest pracownikiem starostwa, a jednocześnie radnym miejskim. Starosta, jako pracodawca Leszka, domaga się, żeby świdniccy radni wyrazili zgodę na zmianę jego warunków pracy i płacy. Na czym ma polegać zmiana i jakie ma zamiary wobec pracownika, nie poinformował. (Zorientowani wiedzą, że istnieje wymóg prawa, żeby przed wyrzuceniem z pracy radnego, uzyskać akceptację rady, której jest członkiem). Podał natomiast, że przyczyną wystąpienia z tym wnioskiem, jest reorganizacja starostwa – czyli merytoryka, a nie wykonywanie mandatu radnego- czyli nie polityka. Pozornie działanie starosty jest rutynowe, zgodne z obowiązującymi regułami. Dlaczego kojarzy mi się to ze szczytami opisanymi w kiepskich dowcipach?

Szczyt dyskrecji, bo zapowiedziana reorganizacja jest tak tajna, że poza starostą nikt o niej nie wie. Pytani o to radni powiatowej koalicji, a nawet członkowie zarządu powiatu robią wielkie oczy. Zyga zagadnięty o to, także milczy. Być może sekretność planu jest tak wielka, że nawet starosta go nie zna. To wydaje się nieco absurdalne założenie, ale alternatywne wytłumaczenie jest jeszcze trudniejsze do przyjęcia. Bo, czy ktoś może choćby pomyśleć, że Zyga mówi nieprawdę lub mataczy?

Szczyt szybkości, bo zwykle o opinię dotyczącą zmiany umowy o pracę radnego pracodawca zwraca się, gdy ustalone są przynajmniej zasadnicze rzeczy. W tym przypadku jest inaczej. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy Leszek ma stracić posadę, czy być awansowany (pardon za czarny humor). Wygląda na to, że wystąpienie o zgodę, żeby z radnym zrobić dowolną rzecz, jaka przyjdzie do głowy staroście jest rezultatem ulotnej myśli, która w tej głowie zaświtała. Działanie stara się za tą myślą nadążyć. A ponieważ w błyskotliwym umyśle myśli wpadają i wypadają z ogromną prędkością, stąd działanie także jest rekordowo szybkie.

Szczyt naiwności, bo Zyga zachowuje się, jakby wierzył w uzasadnienie swego wniosku do Rady Miejskiej. Szczyt podwójny, bo usiłuje także sprawiać wrażenie, że ktokolwiek poza nim, również w to uwierzy.

Czy dostrzegając tak duże nagromadzenie braku powagi, jest powód do śmiechu. Raczej nie. Tym bardziej, że można sobie wyobrazić przedstawienia  zdecydowanie bardziej brutalne, niż przywołana na początku scena kojarzona bardziej ze sztuką kulinarną niż horrorem. Starostę szpikulcem walczącego z rosołem można od biedy zaliczyć do bojowników o dietetyczną kuchnię i zdrowy styl życia. Starostę wyrzucającego z pracy wieloletniego dyrektora, tworzącego przed laty od podstaw wydział komunikacji w starostwie, nie wiem jak zakwalifikować.

piątek, 1 marca 2013

Były papież, prezydent i ........

Benedykt XVI zakończył wczoraj swój pontyfikat. Zawsze imponował mi niezłomnością wiary i wyjątkową jasnością umysłu. Te cechy były u niego absolutnie spójne ze sobą. Dlatego zanim został papieżem, mówiono o nim „pancerny kardynał”.
 Przez minione osiem lat pokazywał nam, co jest prawdziwym „pancerzem” ocalającym sens życia. Dla każdego, kto obserwował Ojca Świętego było czytelne, że według niego przed nicością chroni nas uznanie stałej obecności wśród nas kochającego Boga. Objawia się On i daje się rozpoznać każdemu człowiekowi otwartemu na prawdę, posługującemu się rozumem i ceniącemu swoją wolność. Świadectwem takiej postawy jest dla mnie także decyzja o rezygnacji z kierowania Kościołem.

Moim zdaniem, świadczy ona o bezgranicznym zaufaniu Opatrzności, której powierza się wszystko. Dlatego nie mają dla niego znaczenia spekulacje, komentarze i prognozy (czasem sensacyjne) dotyczące tego, co zdarzy się po abdykacji. To nie od inteligencji i powagi lub jej braku autorów tych scenariuszy zależy przyszłość. Ona ostatecznie jest w innych rękach. Z drugiej strony, Benedykt XVI pokazuje, że dla tych rąk jesteśmy jakby narzędziem. Z tego powodu nie jest wszystko jedno, co i jak robimy ze swoim życiem. Gdy, tak jak on, uzyskujemy pewność, że swego powołania nie możemy należycie wypełniać w dotychczasowej postaci, powinniśmy mieć odwagę podejmowania najbardziej radykalnych decyzji. Powierzona misja wcale się nie kończy, nie dezerterujemy. Po prostu, staramy się być użyteczni na miarę swych realnych możliwości. Zanim jednak, jak on, zdecydujemy przyjąć rolę wyłącznie pielgrzyma (takiego określenia użył), wezwani jesteśmy do bycia „pancernymi”. Przesłanie odchodzącego papieża rozumiem tak: wszystko, co ważne podejmij najlepiej, jak możesz i bądź spokojny, nie panikuj - rezultat zależy od Kogoś Innego.  

Wiara w Boga nie jest dla mnie abstrakcją. Gdy patrzę na Jego świadków, ich świadectwo odnoszę do tego, czym teraz żyję, co mnie szczególnie obchodzi. Jedną z najważniejszych rzeczy jest dla mnie moja praca dla Świdnicy. Unikając patosu, nie będę tłumaczył, dlaczego. W każdym razie, pomimo swych wad i niedoskonałości staram się być oddany wartościom, które w niej dostrzegam.
Nie po raz pierwszy w świdnickim samorządzie są one zagrożone. Mam jednak wrażenie, że z różnych stron znacznie narasta presja, żeby prawdę mylić z fałszem, bezinteresowność z cynizmem, a honor i lojalność z obłudą i sprzedajnością. Rozczarowujące jest to, że w istniejącym zamęcie gubią się ludzie, o których ciągle chciałbym dobrze myśleć. Niestety, coraz bardziej różni nas ocena tego, co jest dobrem, a co złem. Na światło dzienne wychodzą skutecznie ukrywane dotychczas intrygi. Czy mimo tego, można pozostać optymistą?

Zdecydowanie pomaga mi w tym patrzenie na Benedykta XVI. Jestem gotowy opowiedzieć się za tym, co uważam za słuszne i zrobić na rzecz tego wszystko, co potrafię. Nie boję się. Pamiętam, że ostatecznie finał nieuchronnie zbliżającego się starcia, o ile ma do niego dojść, nie zależy ode mnie. O tym zadecyduje Ten, który jest źródłem jedynej prawdziwej nadziei, co nie zawodzi. Jeśli powiemy Mu „tak”, ma moc skłonienia nas do przemiany serc i wybaczenia win.  Dlatego teraz mogę zakończyć pisanie, a za godzinę ze spokojem pójść na brydża, gdzie najpewniej spotkam kumpla, z którym, być może, wkrótce przyjdzie stanąć mi po przeciwnych stronach barykady. Wiem jednak, że ostatecznie stanie się wyłącznie to, co będzie dopuszczone, żeby się stało. Takiej lekcji udziela, nie tylko nam obu, jego Świętobliwość opuszczający Watykan.

Żartując sobie, mogę przyjąć, że niezależnie od tego, czy jesteśmy pojętnymi uczniami, za jakiś czas, dodatkowo połączy nas z nim jeszcze coś innego. Może się zdarzyć, że równocześnie będziemy emerytowanymi (czytaj byłymi): papieżem, prezydentem i ……..

piątek, 22 lutego 2013

"Unia Europejska" daje i odbiera.

Unię Europejską wziąłem w cudzysłów, bo chodzi o skrót myślowy dotyczący unijnych dotacji. Jasne jest, że o pieniądze te zabiegamy nie w Brukseli, lecz w Urzędzie Marszałkowskim. I tutaj także rozliczamy się ze sposobu ich wydatkowania.

Najpierw informacja pozytywna. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłym tygodniu możliwe jest podpisanie kolejnej umowy. Mamy, na razie nieoficjalną, ale wiarygodną, informację, że Zarząd Województwa zdecydował o dofinansowaniu 85 % kosztów kwalifikowanych budowy wiaduktu przy ul. Sprzymierzeńców (szacunkowe koszty całkowite 4.7 mln zł, koszty kwalifikowane około 3.8 mln zł). Inwestycja ta wcześniej została zakwalifikowana do tegorocznej edycji „schetynówek”, co gwarantowało nam zwrot połowy ponoszonych kosztów kwalifikowanych. Z dwóch możliwych opcji wsparcia wybrać musimy jedną. Nie ma dylematu, bo dotacja unijna będzie wyższa o około 1.3 mln. Jest się, z czego cieszyć. Najwyraźniej opłaciło się cierpliwe zabieganie o pieniądze z różnych źródeł.  

Niestety, jest też wiadomość zła. Kontrolerzy z Urzędu Marszałkowskiego dopatrzyli się uchybień w realizacji wieży ratuszowej i naliczyli nam korektę finansową w wysokości 106 tys. zł. To niby niewiele w porównaniu z wielkością uzyskanej przez miasto unijnej dotacji, ale szkoda oddawać, coś, co z trudem wywalczyliśmy. Jednak boli też, co innego - powód ukarania nas.

Zarzut dotyczy wymogu, jaki postawiliśmy firmom startującym w przetargu na budowę. Chcieliśmy, żeby każda z nich zapoznała się z miejscem stawiania wieży, a fakt odbycia wizji w terenie potwierdziła stosownym oświadczeniem.  Motywy, którymi się kierowaliśmy, były oczywiste. Wykonanie tak nietypowego i skomplikowanego zadania w wyjątkowo ciasnej zabudowie nasyconej znaczną ilością infrastruktury podziemnej oraz elementami o wielkiej wadze historycznej, powinno być poprzedzone wnikliwym rozeznaniem miejscowych uwarunkowań. Bez tego powstają dodatkowe ryzyka dla sprawnej realizacji inwestycji, a pośrednio dla właściwego wydatkowania publicznych, w szczególności pochodzących z Unii pieniędzy. Ta argumentacja była najwidoczniej jasna dla wszystkich uczestników przetargu, gdyż żaden nich nie oprotestował zapisów specyfikacji i wszyscy złożyli właściwe oświadczenia. Okazało się, że kontrolujący nas urzędnicy mają inne zdanie.

Poprawność ich stanowiska będziemy podważać, ale skutek odwołania jest niepewny. Kontrolerzy tłumaczą nam, że nie mieliśmy prawa żądać w postępowaniu żadnych dokumentów, które nie były konieczne ( a oświadczenie uznane jest za niekonieczne) dla rozstrzygnięcia przetargu. Tak rzeczywiście stanowi prawo. Jednak żeby z tego powodu karać? Chciałbym przekonać się, jak mądrala, który formułował lub egzekwuje te przepisy, zleca na przykład budowę własnego domu. Nie wydaje mi się, żeby zawarł umowę z majstrem budowlanym, który lokalizację obiektu zna wyłącznie ze zdjęć lub w ogóle nie wie, gdzie jest to miejsce.

Okazuje się jednak, że gdy przychodzi wydawać wielokrotnie większe sumy publicznych pieniędzy, zdrowy rozsądek już nie działa. Wkurzające jest, że instytucje państwa wydają się zupełnie beztroskie, a miasto, którego przedstawiciele się problemem przejmują, obrywa po uszach.  Wszyscy chyba słyszeli, że Unia niedawno wstrzymała przekazanie Polsce ogromnych środków z powodu podejrzeń o nieracjonalne i nierzetelne ich wydatkowanie.  Nie słyszałem, by zatrzymano choćby złotówkę, dlatego, że ktoś za bardzo pilnował tych pieniędzy.  Jak sprawa się zakończy, zobaczymy. Mam nadzieję, że nie zabraknie dobrej woli, żeby nasze odwołanie rozpatrzyć pozytywnie.

piątek, 15 lutego 2013

In vitro czyli awangarda naciera

Gdy po raz pierwszy usłyszałem, że radni SLD przygotowali uchwałę o dofinansowaniu in vitro z budżetu miasta, zinterpretowałem to jednoznacznie. Sądziłem, że to świdnickie wydanie ogólnopolskiej aktywności lewicy, która co jakiś czas zgłasza „postępowe” pomysły. Ostatnio najgłośniej było o próbie legalizacji związków homoseksualnych i staraniach o posadę wicemarszałka Sejmu dla transwestyty. Pomyślałem, że nasi radni Janusz Solecki i Janusz Szalkiewicz także chcą zaliczać się do awangardy tworzonej przez posłów Ryszarda Kalisza, Janusza Palikota i Roberta Biedronia. To przecież takie fajne chłopaki. No, może nie wszyscy.

Przyznam jednak, że potem przez moment zawahałem się, czy na pewno mam dobrą intuicję. Było to po poniedziałkowym posiedzeniu Komisji Spraw Społecznych. Od jej przewodniczącej dowiedziałem się, że radni podczas omawiania projektu byli rzeczowi, bez agresji, z uwagą i wzajemnym szacunkiem prowadzili polemikę, zachowywali otwarcie wobec prezentowanych przeciwstawnych racji. Naprawdę odczułem przyjemne zdziwienie.

Szkoda, że w środę wszystko wróciło do złej normy, jaką zwykle posługuje się wojujące lewactwo. Lokalny przedstawiciel nieznanego mi wcześniej ( chyba nie tylko mi) Zjednoczenia Demokratycznego z Wrocławia przysłał do urzędu pismo wspierające działania SLD. W liście tym wyłożył kawę na ławę. Jego zdaniem, zwolennicy in vitro to światli obywatele korzystający ze zdobyczy nauki.  Przeciwnicy metody to, podobno, nierozumni członkowie Kościoła.  Mam zaszczyt do nich się zaliczać.

Uchwała proponowana przez SLD jest dla mnie nie do przyjęcia z kilku powodów. Po pierwsze, technologia in vitro budzi zasadnicze zastrzeżenia etyczne ze względu na unicestwianie nieprzydatnych dla zapłodnienia zarodków ludzkich. Po drugie, istnieje metoda leczenia bezpłodności, nie powodująca niszczenia embrionów, a przy tym zdecydowanie tańsza. Co prawda, naprotechnologia nie jest jeszcze bardzo rozpowszechniona, ale już dostępna w Polsce. Faktem pozostaje, że żadna z tych metod nie gwarantuje sukcesu każdej parze pragnącej potomstwa. Po trzecie, system opieki medycznej w Polsce jest tak skonstruowany, że gminy nie są odpowiedzialne za szpitale, przychodnie, refundację kosztów leczenia itp. Jeśli ktokolwiek miałby finansować in vitro, to powinien robić to rząd, a nie miasto.

Moje obiekcje wywołuje też prostacki podział na zwolenników i przeciwników nauki, jakim posługują się zwolennicy in vitro. Akurat, w odniesieniu do produkcji „dzieci z probówek” racje moralne są całkowicie spójne z argumentami współczesnej wiedzy medycznej. Nie chcę powtarzać osobistego zdania w tej sprawie. Przedstawiłem je w rubryce KONTRA w Tygodniku Świdnickim. Dla zainteresowanych załączam je w komentarzu do tego wpisu. Przyznam, że moje stanowisko ukształtowało się w dużej mierze dzięki lekturze wywiadu, jaki znalazłem w lipcu ubiegłego roku w Gazecie Wrocławskiej. Kierownik Zakładu Genomiki UWr bez jednego choćby odwołania się do etyki,  Kościoła, wiary w Boga wytłumaczył istotę technologii in vitro oraz konsekwencje stosowania, których nie chcą przyjąć do wiadomości jej entuzjaści. Nie wiem, czy warto emocjonować się przebiegiem batalii o finansowanie sztucznego zapłodnienia, jaka odbędzie się na piątkowej sesji Rady Miejskiej. Ufam, że rozsądek zwycięży. Nie mam jednak złudzeń, że w takiej lub innej formie problem kiedyś powróci, więc warto coś więcej wiedzieć. Dlatego szczerze polecam wywiad, o którym wyżej wspomniałem. Podaję link do niego:
 http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/626099,prof-cebrat-in-vitro-to-wielki-biznes-a-nie-nauka,4,id,t,sa.html
         







sobota, 9 lutego 2013

Dziki coraz bliżej

Coraz bardziej ukonkretniany jest pomysł umieszczenia stadka dzików (dotyczy ich poprzedni wpis) w centrum remontowanego skweru przy ul. Franciszkańskiej. Wczoraj spotkaliśmy się z Aleksandrem Mazijem, który projektuje rzeźbę. Wersja, którą nam pokazał bardzo się spodobała. Uzgodniliśmy, że w ciągu tygodnia nastąpi jeszcze kilka drobnych modyfikacji.  Zdecydowaliśmy, że upublicznimy dopiero końcowy efekt pracy architekta.
Natomiast, już dzisiaj mogę pokazać wizualizację pierwszego z dzików, które według naszego zmysłu mogą pojawić się na Starym Mieście. Ten, na fotografii stanąć powinien obok któregoś pubu np. na pl. św. Małgorzaty. Także ta rzeźba jeszcze trochę się zmieni. Oprócz niej Aleksander Mazij przygotuje dwie inne propozycje. Będziemy pytać świdniczan, co myślą na ten temat - czy akceptują pomysł oraz w których punktach starówki i jakie wersje dzików powinny zostać ustawione.



czwartek, 31 stycznia 2013

Świdnica "zdziczeje".

Prawdopodobnie już niedługo będziemy świadkami znaczącego „zdziczenia” Świdnicy. To określenie tylko pozornie jest pejoratywne. Odnosi się, bowiem do pomysłu wykorzystania dzika występującego w herbie do budowania sympatycznego klimatu naszego miasta.

Autorem jednej z dwóch prac wyróżnionych w konkursie na rzeźbę dla skweru przy ul. Franciszkańskiej okazał się młody świdnicki architekt Aleksander Mazij. Dlatego właśnie jemu postanowiliśmy zaproponować przygotowanie ostatecznego projektu, inspirowanego obiema zwycięskimi propozycjami. Wczoraj spotkałem się z panem Aleksandrem Mazijem. Przedstawiłem mu koncepcję, którą wcześniej uzgodniliśmy wśród pracowników urzędu. Okazało się, że jest ona bardzo zbieżna z jego wizją. Dlatego szybko znaleźliśmy wspólny język.

Według pracy konkursowej w centrum skweru miało pojawić się stadko bardzo naturalistycznie przedstawionych młodych dzików pod opieką osobnika wyjątkowo dorodnego, właściwego dla powagi miejskiego herbu. Pierwotny zamysł zostanie nieco zmodyfikowany. Żeby uwzględnić kontekst sąsiadującej z placem biblioteki, czeredka będzie stylizowana na grupkę bywalców tej instytucji. Dlatego maluchy będą miały przy sobie rekwizyty świadczące o ich kulturalnych upodobaniach. Być może któryś przysiądzie na skrzyni pamięci świdniczan, żeby poczytać książkę. Pan Aleksander Mazij  ma zaprojektować całość w taki sposób, żeby dokumentacja ta była wystarczająca dla zlecenia wykonania odlewów w brązie i solidnego ich zamontowania w miejscu przeznaczenia.

Jednak to nie koniec wczorajszych ustaleń. Uzgodniliśmy, że warto, aby dziki bardziej weszły w miasto. Już ładne parę lat temu w Lindau nad Jeziorem Genewskim widziałem realizację podobnego pomysłu. Piękną starówkę miejską zdominowały figury krów wystrojonych stosownie do miejsca ich postoju. Na przykład obok restauracji znajdowała się krowa- kucharz, przy sklepie z butami krowa – szewc, a porządku pilnowała krowa – policjant. Coś podobnego, pośredniego pomiędzy niemieckimi krowami i wrocławskimi krasnalami chcemy zaproponować w Świdnicy. Figurki dzików umieszczone zostaną w niektórych, charakterystycznych punktach miasta. Nie będziemy się o nie potykać, lecz raczej je odkrywać. Ich wielkość i wygląd będzie taki, jak ich kuzynów z ul. Franciszkańskiej. Każdy dziczek będzie inny, lecz zawsze wykonany w sposób budzący uśmiech. Wyobraźnia praktycznie nie stawia ograniczeń w wymyślaniu ciekawych propozycji. Na przykład obok piwiarni „Bunkier” dobrze prezentowałby się dziczek z kuflem piwa. Przy którymś z zakładów fryzjerskich sympatyczne skojarzenia budziłby zwierzak trzymający nożyczki i grzebień. A nie zabraknie pewnie pomysłów na lokalizację ciekawych postaci obok poczty, kina, dworca kolejowego itp.  

Proces „zdziczenia” Świdnicy powinien przebiegać stopniowo, bez nadmiernego pośpiechu. W tym roku, oprócz rzeźby na skwerze wystarczyłoby chyba ustawienie może jednej, najwyżej dwóch figur. W kolejnych latach mogłoby przybywać ich po trzy lub cztery. W sumie nie warto przekraczać liczby kilkunastu. O to, gdzie i jakie dziki powinny corocznie przybywać powinniśmy pytać świdniczan. Sądzę, że dzięki temu zwiększą się szanse na uzyskanie najbardziej trafnych propozycji. Takie wspólne wymyślanie ma też znaczenie dla  integracji mieszkańców i skutecznego promowania Świdnicy.

Ustaliliśmy z panem Aleksandrem Mazijem, że wykona powierzone mu zadanie w ciągu dwóch tygodni. Efekty jego pracy zaprezentujemy publicznie podczas specjalnego spotkania. Będzie to także dobra sposobność, żeby podziękować i wręczyć upominki uczestnikom konkursu dotyczącego skweru przy ul. Franciszkańskiej.  O terminie i miejscu prezentacji będziemy informować.