piątek, 1 marca 2013

Były papież, prezydent i ........

Benedykt XVI zakończył wczoraj swój pontyfikat. Zawsze imponował mi niezłomnością wiary i wyjątkową jasnością umysłu. Te cechy były u niego absolutnie spójne ze sobą. Dlatego zanim został papieżem, mówiono o nim „pancerny kardynał”.
 Przez minione osiem lat pokazywał nam, co jest prawdziwym „pancerzem” ocalającym sens życia. Dla każdego, kto obserwował Ojca Świętego było czytelne, że według niego przed nicością chroni nas uznanie stałej obecności wśród nas kochającego Boga. Objawia się On i daje się rozpoznać każdemu człowiekowi otwartemu na prawdę, posługującemu się rozumem i ceniącemu swoją wolność. Świadectwem takiej postawy jest dla mnie także decyzja o rezygnacji z kierowania Kościołem.

Moim zdaniem, świadczy ona o bezgranicznym zaufaniu Opatrzności, której powierza się wszystko. Dlatego nie mają dla niego znaczenia spekulacje, komentarze i prognozy (czasem sensacyjne) dotyczące tego, co zdarzy się po abdykacji. To nie od inteligencji i powagi lub jej braku autorów tych scenariuszy zależy przyszłość. Ona ostatecznie jest w innych rękach. Z drugiej strony, Benedykt XVI pokazuje, że dla tych rąk jesteśmy jakby narzędziem. Z tego powodu nie jest wszystko jedno, co i jak robimy ze swoim życiem. Gdy, tak jak on, uzyskujemy pewność, że swego powołania nie możemy należycie wypełniać w dotychczasowej postaci, powinniśmy mieć odwagę podejmowania najbardziej radykalnych decyzji. Powierzona misja wcale się nie kończy, nie dezerterujemy. Po prostu, staramy się być użyteczni na miarę swych realnych możliwości. Zanim jednak, jak on, zdecydujemy przyjąć rolę wyłącznie pielgrzyma (takiego określenia użył), wezwani jesteśmy do bycia „pancernymi”. Przesłanie odchodzącego papieża rozumiem tak: wszystko, co ważne podejmij najlepiej, jak możesz i bądź spokojny, nie panikuj - rezultat zależy od Kogoś Innego.  

Wiara w Boga nie jest dla mnie abstrakcją. Gdy patrzę na Jego świadków, ich świadectwo odnoszę do tego, czym teraz żyję, co mnie szczególnie obchodzi. Jedną z najważniejszych rzeczy jest dla mnie moja praca dla Świdnicy. Unikając patosu, nie będę tłumaczył, dlaczego. W każdym razie, pomimo swych wad i niedoskonałości staram się być oddany wartościom, które w niej dostrzegam.
Nie po raz pierwszy w świdnickim samorządzie są one zagrożone. Mam jednak wrażenie, że z różnych stron znacznie narasta presja, żeby prawdę mylić z fałszem, bezinteresowność z cynizmem, a honor i lojalność z obłudą i sprzedajnością. Rozczarowujące jest to, że w istniejącym zamęcie gubią się ludzie, o których ciągle chciałbym dobrze myśleć. Niestety, coraz bardziej różni nas ocena tego, co jest dobrem, a co złem. Na światło dzienne wychodzą skutecznie ukrywane dotychczas intrygi. Czy mimo tego, można pozostać optymistą?

Zdecydowanie pomaga mi w tym patrzenie na Benedykta XVI. Jestem gotowy opowiedzieć się za tym, co uważam za słuszne i zrobić na rzecz tego wszystko, co potrafię. Nie boję się. Pamiętam, że ostatecznie finał nieuchronnie zbliżającego się starcia, o ile ma do niego dojść, nie zależy ode mnie. O tym zadecyduje Ten, który jest źródłem jedynej prawdziwej nadziei, co nie zawodzi. Jeśli powiemy Mu „tak”, ma moc skłonienia nas do przemiany serc i wybaczenia win.  Dlatego teraz mogę zakończyć pisanie, a za godzinę ze spokojem pójść na brydża, gdzie najpewniej spotkam kumpla, z którym, być może, wkrótce przyjdzie stanąć mi po przeciwnych stronach barykady. Wiem jednak, że ostatecznie stanie się wyłącznie to, co będzie dopuszczone, żeby się stało. Takiej lekcji udziela, nie tylko nam obu, jego Świętobliwość opuszczający Watykan.

Żartując sobie, mogę przyjąć, że niezależnie od tego, czy jesteśmy pojętnymi uczniami, za jakiś czas, dodatkowo połączy nas z nim jeszcze coś innego. Może się zdarzyć, że równocześnie będziemy emerytowanymi (czytaj byłymi): papieżem, prezydentem i ……..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz