piątek, 22 lutego 2013

"Unia Europejska" daje i odbiera.

Unię Europejską wziąłem w cudzysłów, bo chodzi o skrót myślowy dotyczący unijnych dotacji. Jasne jest, że o pieniądze te zabiegamy nie w Brukseli, lecz w Urzędzie Marszałkowskim. I tutaj także rozliczamy się ze sposobu ich wydatkowania.

Najpierw informacja pozytywna. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłym tygodniu możliwe jest podpisanie kolejnej umowy. Mamy, na razie nieoficjalną, ale wiarygodną, informację, że Zarząd Województwa zdecydował o dofinansowaniu 85 % kosztów kwalifikowanych budowy wiaduktu przy ul. Sprzymierzeńców (szacunkowe koszty całkowite 4.7 mln zł, koszty kwalifikowane około 3.8 mln zł). Inwestycja ta wcześniej została zakwalifikowana do tegorocznej edycji „schetynówek”, co gwarantowało nam zwrot połowy ponoszonych kosztów kwalifikowanych. Z dwóch możliwych opcji wsparcia wybrać musimy jedną. Nie ma dylematu, bo dotacja unijna będzie wyższa o około 1.3 mln. Jest się, z czego cieszyć. Najwyraźniej opłaciło się cierpliwe zabieganie o pieniądze z różnych źródeł.  

Niestety, jest też wiadomość zła. Kontrolerzy z Urzędu Marszałkowskiego dopatrzyli się uchybień w realizacji wieży ratuszowej i naliczyli nam korektę finansową w wysokości 106 tys. zł. To niby niewiele w porównaniu z wielkością uzyskanej przez miasto unijnej dotacji, ale szkoda oddawać, coś, co z trudem wywalczyliśmy. Jednak boli też, co innego - powód ukarania nas.

Zarzut dotyczy wymogu, jaki postawiliśmy firmom startującym w przetargu na budowę. Chcieliśmy, żeby każda z nich zapoznała się z miejscem stawiania wieży, a fakt odbycia wizji w terenie potwierdziła stosownym oświadczeniem.  Motywy, którymi się kierowaliśmy, były oczywiste. Wykonanie tak nietypowego i skomplikowanego zadania w wyjątkowo ciasnej zabudowie nasyconej znaczną ilością infrastruktury podziemnej oraz elementami o wielkiej wadze historycznej, powinno być poprzedzone wnikliwym rozeznaniem miejscowych uwarunkowań. Bez tego powstają dodatkowe ryzyka dla sprawnej realizacji inwestycji, a pośrednio dla właściwego wydatkowania publicznych, w szczególności pochodzących z Unii pieniędzy. Ta argumentacja była najwidoczniej jasna dla wszystkich uczestników przetargu, gdyż żaden nich nie oprotestował zapisów specyfikacji i wszyscy złożyli właściwe oświadczenia. Okazało się, że kontrolujący nas urzędnicy mają inne zdanie.

Poprawność ich stanowiska będziemy podważać, ale skutek odwołania jest niepewny. Kontrolerzy tłumaczą nam, że nie mieliśmy prawa żądać w postępowaniu żadnych dokumentów, które nie były konieczne ( a oświadczenie uznane jest za niekonieczne) dla rozstrzygnięcia przetargu. Tak rzeczywiście stanowi prawo. Jednak żeby z tego powodu karać? Chciałbym przekonać się, jak mądrala, który formułował lub egzekwuje te przepisy, zleca na przykład budowę własnego domu. Nie wydaje mi się, żeby zawarł umowę z majstrem budowlanym, który lokalizację obiektu zna wyłącznie ze zdjęć lub w ogóle nie wie, gdzie jest to miejsce.

Okazuje się jednak, że gdy przychodzi wydawać wielokrotnie większe sumy publicznych pieniędzy, zdrowy rozsądek już nie działa. Wkurzające jest, że instytucje państwa wydają się zupełnie beztroskie, a miasto, którego przedstawiciele się problemem przejmują, obrywa po uszach.  Wszyscy chyba słyszeli, że Unia niedawno wstrzymała przekazanie Polsce ogromnych środków z powodu podejrzeń o nieracjonalne i nierzetelne ich wydatkowanie.  Nie słyszałem, by zatrzymano choćby złotówkę, dlatego, że ktoś za bardzo pilnował tych pieniędzy.  Jak sprawa się zakończy, zobaczymy. Mam nadzieję, że nie zabraknie dobrej woli, żeby nasze odwołanie rozpatrzyć pozytywnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz