sobota, 19 czerwca 2010

Czym się różnimy?

Oj, zakotłowało się podczas środowej sesji Rady Miejskiej przy omawianiu projektu planu zagospodarowania przestrzennego dzielnicy „Leśna”. Rzeczywiście, chyba do stanu wrzenia doprowadziłem kilku radnych, którzy poczuli się adresatami stwierdzenia, którego obecnie nawet nie jestem w stanie dokładnie powtórzyć. W każdym razie było to, chociaż bez użycia słów wulgarnych, zdecydowane poddanie w wątpliwość lotności ich umysłu. Gdy emocje opadły, zrobiło mi się głupio, że zareagowałem tak impulsywnie. Postanowiłem wydać oświadczenie, które trochę tłumaczy całą sytuację. Zamieszczam je poniżej.

A teraz, zupełnie spokojnie analizując sytuację, uznaję, że nie jestem dobrym materiałem na rasowego polityka. Nie potrafię w zależności od sytuacji, przybierać odpowiedniej maski. Nie umiem udawać, że zgadzam się z absurdami, tylko dlatego, że w danej chwili mogą mi one przynieść doraźną korzyść. Nie potrafię nie okazywać emocji, gdy widzę, jak ktoś w imię partykularnych interesów lekceważy racje, które sięgają wyżej niż czubek jego nosa. Nie umiem też kluczyć, jak na przykład pewien wrażliwy społecznie radny. Wstawiał się jednocześnie za mieszkańcami cierpiącymi z powodu patologicznej rodziny zakłócającej spokój w kamienicy i przeciwstawiał się eksmisji uciążliwych lokatorów. A trzymając się problematyki planu „Leśnej”, nie przyjmuję do wiadomości, że można nawet kilkanaście lat być radnym, a prawdopodobnie ze zwykłego lenistwa (strach pomyśleć, że powód jest inny) nie znać podstawowych zasad uchwalania planów zagospodarowania przestrzennego.
Pewnie mam sto wad i braków. Niekiedy słyszę, że jestem uparty i arogancki, bo gdy mam inne zdanie, nie przytakuję nikomu dla swojej wygody lub dla zdobycia kilku głosów w wyborach... Wiem, że właśnie ta moja niereformowalność, nieprzystosowanie do cynizmu i gry pozorów dominujących dzisiaj w polityce doprowadza do wściekłości licznych oponentów. A na ich nieszczęście, swoją pracę traktuję tak bardzo serio, że jestem prawie zawsze lepiej od nich przygotowany merytorycznie. Dlatego w polemikach, trudno im wykazać swą wyższość posługując się rzeczowymi argumentami. Stąd wynika, ich konieczność uciekania się do nieprawdy lub demagogii.

Rzeczywiście, nie nadaję się na polityka. Tyle tylko, że nie uważam się za polityka i nie chcę nim być! A jeśli ktoś powie, że ta bezkompromisowość jest lipna, gdyż nawet w najbardziej zażartej dyskusji nie wolno publicznej osobie naruszać wrażliwości przeciwników, przyznam mu absolutną rację. Ale zapytam także, czy nigdy nie wkurzał się, w zderzeniu z wyjątkowymi przejawami złej woli lub braku rozsądku. Co wtedy myślał, mówił? Jeśli z uśmiechem pozdrawiał adwersarzy, usilnie proszę o komentarz do tego wpisu na blogu. Chętnie skorzystam z podpowiedzi, jak utrzymać taki spokój.

Nie będę rozpamiętywał przebiegu środowej sesji. Mam przecież pasjonującą pracę, która prawie bez reszty mnie pochłania, w której robię konkretne, ważne rzeczy dla mojego miasta. Gdy potrzebuję dodatkowo „naładować akumulator”, tym bardziej chętnie odwiedzam świdnickie place budów. Jest ich bardzo dużo. I chociaż wszędzie występują jakieś kłopoty, lub nawet spore trudności, właśnie tam widać najlepiej, że Świdnica po prostu żyje. I to jest dużo ważniejsze, niż jakiekolwiek słowne batalie.

Warto pamiętać, że pozostają do rozwiązania problemy, które opozycja spowodowała przez swe decyzje dotyczące „Leśnej”. Bo odtrąbiony przez nią triumf z grubsza rzecz biorąc polega na tym, że obroniono działki, chociaż nic im nie zagrażało, a przy okazji uniemożliwiono sprzedaż terenów usługowych przy ul. Zamenhofa/Ceglanej. Tym sposobem w środę wystrzelono w kosmos kwotę 4 mln zł, które ujęte były w tegorocznym planie dochodów. W rezultacie środowej sesji, obecnie niektórzy radni, którzy poczuli się dotknięci moimi słowami, gorączkowo kombinują, jak wmówić mieszkańcom, że mieszkańcy ci zostali przeze mnie obrażeni. A prezydent z zastępcami zastanawiają się, jak załatać stworzoną przez opozycję wyrwę w budżecie miasta. Jak widać, z tego samego wydarzenia mogą wynikać odmienne problemy. I w gruncie rzeczy to, a nie skala emocji okazywanych podczas sesji Rady Miejskiej jest podstawową różnicą między mną i radnymi równie „ obrażalskimi”, jak pan Mariusz Barcicki.

1 komentarz:

  1. Polityczna poprawność! Dlaczego sie Pan tłumaczy? Świety by nie wytzymał,a Panu do niej (świętości)troche brakuje :).
    Współczuję szczerze konieczności pracy z takimi ludźmi.

    OdpowiedzUsuń