środa, 8 grudnia 2010

Dziesiąty trędowaty

Zakończyła się wybory samorządowe. Wypada, więc chyba napisać coś o tym. Dlatego piszę, ale może nieco inaczej niż zwykle.

W ostatni czwartek rozmawialiśmy z przyjaciółmi o wykładzie, jaki we wrześniu wygłosił ksiądz Julian Carron – odpowiedzialny Ruchu Komunia i Wyzwolenie. Była w nim przywołana dobrze znana opowieść o dziesięciu trędowatych, których Chrystus uzdrowił. Ponieważ tylko jeden z nich zawrócił z drogi, aby podziękować swemu wybawcy, historia ta często przedstawiana jest, jako ilustracja ludzkiej niewdzięczności. Carron wydobył z niej inną głębię. Zwrócił uwagę, że jeden z nich nie zadowolił się ani cudownym darem uzdrowienia, ani atrakcyjnym towarzystwem pozostałych dziewięciu przeszczęśliwych towarzyszy. Chciał czegoś więcej. Intuicja podpowiadała mu, że nawet drugie życie, które w praktyce mu podarowano, nie daje całej pełni, potrzeba czegoś zdecydowanie większego, niezależnie od tego, jak potoczą się jego dalsze losy.

Co to ma wspólnego z zakończonymi wyborami? Dla mnie ogromnie dużo, bo odnoszę tę biblijną opowieść do mojego „dzisiaj”. Wszakże wybory mogę ocenić, jako sukces. Kierowana przeze mnie kampania wyborcza przyniosła zwycięstwo. Największa liczba oddanych głosów, największa liczba mandatów w Radzie Miejskiej, ponowna elekcja prezydenta Wojciecha Murdzka. Ja sam także dobrze wypadłem, uzyskując drugą po prezydencie ilość głosów wśród wszystkich ubiegających się o mandat radnego. Przez kolejne cztery lata będę wiceprezydentem. Jestem w gronie szczęśliwców, którzy mogą powiedzieć: dałem radę! Jednak to powodzenie nie może zagłuszyć ważnych pytań: czy mi to wystarcza i po co mi to zwycięstwo?

Nie wiem, co mnie spotka jutro, a życie jest przecież tak kruche i nieprzewidywalne. Myślę, że poszukiwanie sensownej odpowiedzi na postawione pytania jest ważniejsze od radości z wyborczego sukcesu. Jest ważniejsze od chęci udowodnienia, że jest się lepszym, niż plotą zaciekli krytycy. Jest ważniejsze niż dążenie do realizacji najbardziej spektakularnych inwestycji lub zwalczenia odradzającej się czerwonej zarazy. Jest ważniejsze niż świadomość, że zdecydowana większość świdniczan nie zdobyła się nawet na minimalny wysiłek, żeby pójść na wybory i pokazać, że nie jest im wszystko jedno, kto będzie rządził Świdnicą.

Okaże się, czy znajdę odpowiedzi obiektywnie prawdziwe, a jednocześnie mnie zadowalające. Jednak jestem pewien, że dalsza praca w samorządzie, tak jak całe życie, powinna być dążeniem, żeby stać się takim, jak dziesiąty trędowaty. Wierzę także, że im silniejsze będzie we mnie to przekonanie, tym bardziej będę użyteczny dla swojego miasta i jego mieszkańców.

1 komentarz:

  1. mieszkaniec Świdnicy8 grudnia 2010 22:59

    Mam pytanie: po co są te "komentarze", skoro akceptowane są tylko te, które są Panu pochlebne? Zrobiłem eksperyment i napisałem jeden pochlebny a drugi krytyczny. Który Pan zaakceptował do publikacji? ...oczywiście ten słodki.
    Proszę odszukać w tym miejscu aluzję do tego "dziesiątego trędowatego" z którym się Pan utożsamia.

    Poza tym do wyborów ludzie nie poszli bo nie było kandydata który byłby im przyjazny, a jeśli mieli wybierać między przeciętnym, a kiepskim to ma Pan tu odpowiedź o entuzjaźmie do głosowania.
    Nie sztuka cieszyć się z ilości otrzymanych głosów, tylko trzeba spojrzeć jaki to procent mieszkańców miasta, bo ci którzy nie głosowali są w wersji optymistycznej po prostu obojętni w stosunku do osoby prezydenta M. Proszę się wsłuchać w głosy mieszkańców, a zobaczy Pan jak oni widzą rozwój miasta, gdyż to co Wy narzucacie jest dobre może i dla was, jednak dla nas mieszkańców niekoniecznie. Głosy mieszkańców po prostu ignorujecie, jednocześnie nawołując do większej otwartości na władze.

    Tak mi się uzbierało tych przemyśleń.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń