środa, 14 lipca 2010

Oj, dzieje się, mimo upałów

Właśnie wróciłem z krótkiego urlopu na Kaszubach i byłem ciekaw, co wydarzyło się pod moją nieobecność. Najpierw zaglądnąłem na kilka świdnickich placów budowy. Dla ścisłości to najpierw budowy „zaglądnęły” do mnie. Kamienica, w której mieszkam praktycznie odcięta jest od świata wykopami w ramach przebudowy pl. św. Małgorzaty. Krótko mówiąc, doświadczamy wraz z sąsiadami takich kłopotów, jakie jeszcze niedawno były udziałem mieszkańców innych części placu. Ale da się przeżyć. Zwłaszcza, że ukończone już elementy inwestycji dają wyobrażenie o końcowym efekcie. Powinien być znakomity. Dlatego, chociaż jeszcze przez tydzień mam wolne i mógłbym dłużej pospać, z absolutnym spokojem przyjmuję rozpoczynający się od godz. 6 rano hałas pracujących maszyn. A przyznać trzeba, że tempo robót robi wrażenie. Dlatego wielki szacunek dla pracowników, którzy w takim upale dają radę tak efektywnie pracować.
Przy okazji warto w tym miejscu publicznie podziękować księdzu Waldemarowi Pytlowi i społeczności ewangelickiej. Życzliwie odpowiedzieli na moją prośbę o umożliwienie przejazdu przez teren parafii samochodom garażującym w remontowanej obecnie części placu. To duże ułatwienie dla kilkudziesięciu właścicieli samochodów.

W ciągu tygodnia sporo zmieniło się także na placu budowy wieży ratuszowej. Zrezygnowano z przecinania i ponownego montażu cennych łęków kamiennych, stanowiących dwustronne wejścia do obiektu. Wymyślono inną, mniej ryzykowną metodę wykonania fundamentów. Prace się toczą, chociaż z trudem, bo odsuwa się w czasie montaż dźwigu, który będzie podawał materiały bezpośrednio na plac budowy. Jednak powinno być wszystko dobrze, bo zauważyłem, że grupa odpowiedzialna za prowadzenie inwestycji coraz bardziej integruje się wokół wyznaczonego celu.

Wygląda na to, że na ostatnią prostą wychodzi też realizacja straganów kwiatowych w Rynku. Chociaż może lepiej nie ogłaszać jeszcze ostatecznego zakończenia zadania, nad którym ciąży chyba jakieś fatum. Ilość nieoczekiwanych kłopotów i fatalnych zbiegów okoliczności dotyczących ich realizacji była nieporównywalna do żadnej innej inwestycji. A gdy rozpoczynaliśmy, wydawać się mogło, mały pikuś – kamienna lada z dachem. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Tak ślimaczego tempa nie miała chyba żadna z budów prowadzonych przez MZN. Przychodzi mi nawet do głowy pewien pomysł na prezent, jaki podaruję budowniczym w dniu zakończenia prac.

Można by napisać po kilka zdań o każdej z prowadzonych inwestycji, ale wyszłaby z tego za duża „kobyłka”, bo jest ich bardzo wiele. „Wiadomości Świdnickie” poświęciły im w tym tygodniu rozkładówkę, na której opisano kilkanaście z nich. Także realizowanych przez inne niż Miasto podmioty. Jednak lista jest o wiele dłuższa i pewnie z tych samych powodów, co ja, autor reportażu musiał się ograniczać. Tylko dla porządku dodam, więc do tej listy jeszcze kilka pozycji. Przede wszystkim na Zarzeczu, nasz TBS oprócz budynku na ul. Kopernika rozpoczął budowę bloku przy ul. Kilińskiego. Kończy się realizacja kolejnego odcinka ulicy Bolesława Krzywoustego oraz przebudowa chodnika i jezdni przy ul. Wróblewskiego – dopełnienie uporządkowania otoczenia hali targowej. Trwają prace przy łączniku do A4, a jeśli samorząd wojewódzki w czymś nie nawali, powinniśmy także wybudować sygnalizację świetlną na skrzyżowaniu ul. Wrocławskiej, Saperów i Rzeźniczej. Jeszcze w lecie ogłoszony będzie przetarg na budowę ośrodka dla przeciwdziałania uzależnieniom przy ul. Westerplatte (nad rzeką) oraz modernizację ul. Śląskiej. Pracujemy także nad przygotowaniem i uruchomieniem w tym roku jeszcze dwóch innych inwestycji, na które świdniczanie na pewno zwrócą swą uwagę. Ale o tym, przy innej okazji. W każdym razie jest i będzie, co robić, gdy w poniedziałek wrócę do pracy.

Zrobię to bez żalu za minionym urlopem, bo inwestycje, które realizujemy naprawdę mnie „kręcą”. Zresztą inni, mimo lata, harują bez wytchnienia. Widziałem na pierwszej stronie „Tygodnika Świdnickiego” wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej w garniturze z krawatem wywijającego widłami pod sex shopem. Nie wiem, czy to wpływ tego miejsca, czy rezultat upałów, ale uśmiechnięta twarz wskazywała, że nawet najtrudniejsze wyzwania można podejmować z pogodą ducha. Tą determinację, a jednocześnie luz i poczucie humoru pana radnego warto docenić. Ja sam wolę jednak zająć się swoimi, nie mniej ciekawymi zajęciami, w myśl zasady, że każdy powinien robić to, co potrafi i uważa za najważniejsze. A, jak napisałem wyżej, inwestycje miejskie rzeczywiście mnie „kręcą”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz